Kobiety – słaba płeć?

Od małego uczy się nas, że jesteśmy słabsze i delikatniejsze. Mówi się nam, że jesteśmy stworzone do innych celów niż mężczyźni i wielu rzeczy nie wypada nam robić. Walczymy o równouprawnienie, walczymy z mężczyznami, innymi kobietami, ale najbardziej zawzięte jesteśmy w walce z samymi sobą. Między tradycją patriarchalną a kultem ciała i perfekcji kobiety oceniane są każdego dnia, a na koniec konfrontowane z męskimi dokonaniami. Ambitne, ale wierne swoim instynktom. Jakie są kobiety w sporcie? Czy rzeczywiście jesteśmy płcią słabszą? Jaką drogę musi przejść kobieta by osiągnąć cel, a jaką mężczyzna?
Rozmawiając z moją ciężarną koleżanką (dobiegam trzydziestki, więc jest ich coraz więcej) zapytałam, czy znają już płeć dziecka. Odpowiedziała, że nie, ale ma nadzieję na chłopca. Obie równocześnie przytaknęłyśmy nadziei słowami: „no tak, chłopcy mają łatwiej” i odpłynęłyśmy myślami. Wszystkich poprawnych w tym momencie proszę o wstrzymanie oddechu i nie branie tych słów dosłownie. Obie nie mamy nic przeciwko dziewczynkom. W końcu same nimi jesteśmy i może zabrzmię zuchwale, ale jesteśmy z tych ambitnych, niezależnych i walczących. Wiemy jednak jaką drogę musimy przejść by cieszyć się osiągniętym celem na równi z mężczyznami.
W Indiach nie żyjemy, ale prawda jest taka, że większość z nas jest wychowywana w duchu patriarchatu, a nawet jeżeli nie jest wychowywana, to każdego dnia musi zmierzyć się z tradycją, odpowiadając na pytania z serii: kiedy dzieci, kariera to nie wszystko, zostaw sporty facetom.
Będąc dzieckiem słyszymy, że nie wolno nam jeździć na rowerze tak szybko jak chłopcom, musimy nosić sukienki, w których nie można wspinać się na drzewa, a najważniejszym naszym celem jest – dobrze się uczyć i przynosić dobre stopnie. Lepsze od chłopców oczywiście, ale kilkanaście lat później przekonamy się, że to nie będzie miało większego znaczenia i w walce o stanowisko w pracy, czy autorytet będziemy musiały wykazać się dużo wyższą motywacją i kompetencjami od mężczyzny. Przy tym wszystkim dobrze jest po prostu dobrze wyglądać. Od małego, niezależnie czy chce zostać naukowcem, górnikiem, czy modelką, kobieta z reguły musi być atrakcyjna.
A później przychodzi czas na pasję, w której zaczynamy się spełniać. Niezależnie od płci wszyscy odczuwamy potrzebę samorealizacji. My w międzyczasie zostajemy jednak kobietami, poza patriarchalnym społeczeństwem, atakują nas hormony, a dalej emocje, wyższa empatia i instynkt macierzyński. Mając do wyboru wyjście na trening, a pomoc komuś bliskiemu, kawę z przyjaciółką, czy posprzątanie blatów w kuchni, które pamiętają poranne pichcenie, kobieta przełoży trening i zrobi najpierw, co nakazuje jej instynkt, emocje lub kultura, a dopiero później pomyśli o sobie. Tak, my kobiety dużo częściej myślimy najpierw o innych, a dopiero później o sobie. Tak, my kobiety dużo częściej, jak już myślimy o sobie, to w sposób negatywny, albo przez pryzmat innych kobiet, które są od nas lepsze. Tak, my kobiety (wybaczcie argument, ale jest mocny) mamy okres i rodzimy dzieci. Tu jednak utnę i nie będę rozpisywać się o dzieciach, bo skończy się jak zawsze: wojną kobiet z dziećmi z tymi bezdzietnymi. Tak, my kobiety, same sobie potrafimy być największymi wrogami.
Wbrew społeczeństwu, hormonom i instynktom, my kobiety jednak działamy i potrafimy w tym być zajebiste. Godzimy mnogość celów i ról życiowych. Z częścią walczymy każdego dnia parkując na kopertę, czy odpuszczając na widok piętrzącego się prania. Mimo, że słabsze fizycznie, wystawione na większy stres, napakowane emocjami i poczuciem odpowiedzialności za innych, stajemy na linii startu równo z mężczyznami. Po drodze do mety usłyszymy komentarze na temat naszego tyłka, inny wykorzysta równe tempo chowając się za naszymi plecami, albo na finiszu zostaniemy wyprzedzone przez wybujałe ego, które krzyczy: za kobietą nie wypada! Gdy już dobiegniemy, na mecie zostaniemy zmierzone męską miarą.
Niezależnie jak szybko kobieta będzie biegła i ile po drodze do celu będzie musiała znieść, na końcu zostanie skonfrontowana, nie ze sobą, nie z innymi kobietami, na mecie przychodzi czas na zmierzenie się ze światem mężczyzn. Choćby nie wiem jak dobra była w tym co robi, nie pokona męskich rekordów. To facet dobiega pierwszy na metę i zbiera większą chwałę, a rekordy kobiet przez większość oceniane są przez pryzmat rekordów męskich. Mało kto pokusi się o stwierdzenie, że żeńskie 42 minuty na dychę są bardziej wartościowe od 40 męskich. Tak już jest ten świat zbudowany, pierwszy zawsze będzie tym pierwszym, a szybszy zawsze będzie tym lepszym. Mimo wszystko trudno ot tak zgodzić się z takim obrotem sprawy i dobrowolnie ustawić na przegranej pozycji. Czy podejmując walkę jesteśmy słabsze? Czy rzeczywiście ten świat powinien należeć do mężczyzn?
*Dzisiejszy tekst potraktujcie jak esej, zbiór refleksji, myśl, nad którą możecie się pochylić, ale nie musicie się zgadzać. Nie jestem feministką (i nie mam nic do feministek), a wszyscy mężczyźni mogą spać spokojnie.