10 tekstów, którymi jestem atakowana od kiedy zostałam mamą
Piszę ten tekst już tyle czasu, że jeżeli właśnie go czytacie to oznacza jakiś cud. Mam wrażenie, że w ostatnich miesiącach moja doba znowu się skurczyła, albo ja za wszelką cenę chcę upchnąć w niej jak najwięcej, ale dziś nie o tym. Pierwotnie miało być o najpopularniejszych tekstach, które słyszą świeżo upieczone mamy, później o top niechcianych poradach, aż stwierdziłam, że po prostu napiszę o tym bardziej osobiście. Jakie teksty najmocniej zapadają mi w pamięci, które słyszę jako mama?
Muszę jednak zaznaczyć już na wstępie, że pozytywnie rozczarowałam się otoczeniem. Tyle się mówi o instamadkach i konfliktach międzypokoleniowych, gdy przychodzi do wychowywania dzieci, a ja osobiście w bardzo niewielkim stopniu doświadczam tych zjawisk. Co więcej, kontakt z innymi kobietami raczej przynosi mi więcej pozytywnych doświadczeń. Dużo rzeczy przepuszczam przez swój „własny filtr”, jak coś mi mocno nie pasuje to olewam i generalnie nie mam czasu na dyskusje, czy nerwy. Zdaję też sobie sprawę jak różni jesteśmy my rodzice i nasze dzieci, więc nie szukam idealnych uniwersalnych schematów i nie chcę też w takich się zamykać. Natomiast gdy już znajdziemy się w grupie zwanej rodzicami, czy węziej matkami, widzimy jak wiele mamy wspólnych tematów, wyzwań, czy problemów. Jednoczymy się i znajdujemy wspólny język, często z osobami, z którymi nie sądzilibyśmy, że możemy tak dobrze się rozumieć. To jest moim zdaniem fajne, nawet gdy ze sobą nie zgadzamy się co do rozwiązań, dobrze jest wiedzieć, że z danym problemem nie jesteśmy sami. Stąd pewnie i część tekstów, jak nie wszystkie, o których dziś napiszę, niejedna matka zna, a czasem sama wypowiada 😉
1. A może brzuszek boli?
Okres brzuszka jest już dawno za nami, ale przez pierwsze 3 miesiące tak często słyszałam, że Nina płacze na pewno przez brzuszek, kolkę, albo to co ja, jako matka karmiąca zjadłam, że musiał się znaleźć w zestawieniu. Te pierwsze miesiące to trudny okres. Dziecko płacze dość często, jako, że jest to jedyny sposób komunikacji z otoczeniem. I na początku naprawdę ciężko odgadnąć powód tego płaczu, szczególnie takim świeżakom jak my z Bartkiem. Owszem może stać za tym brzuszek, ale w naszym przypadku, z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że praktycznie nigdy nie był to brzuszek! W pewnym momencie sama już zwariowałam, rozkładałam ręce i mówiłam, to na pewno brzuszek… A wiecie co w tym stwierdzeniu jest najgorsze? Nie idzie za nim żadne dobre rozwiązanie. Jest milion pozornie dobrych, ale jakbym miała powiedzieć, czy któreś z nich przynosiło faktycznie ukojenie Ninie, to nie powiedziałabym nic.
2. Dzieci po cesarce często tak mają
Mam wrażenie, że to jedno z bardziej krzywdzących stwierdzeń, które matki sobie same fundują. Bo która z nas chce słyszeć, że dziecko ma z czymś większy problem, przez to jak zostało urodzone? Jest wrażliwsze/ mniej wrażliwe na bodźce. Ma wzmożone napięcie/ ma obniżone napięcie. Lubi dotyk/nie lubi dotyku. Więcej płacze/ mniej płacze. Powyższe stwierdzenia można dopasować do każdego dziecka i absolutnie nie neguję potrzeby fizjoterapii i nie twierdzę, że nie ma w tym ziarnka prawdy, ale jak ktoś mi mówi, że Nina nie lubi ubierania, bo urodziła się przez cesarkę, to nóż otwiera się w kieszeni. Ja, jej mama, zostałam urodzona naturalnie, a z tego co mówią moi rodzice, ubieranie mnie, kąpiele i obcinanie paznokci było wyzwaniem do 3 roku życia. A więc poród porodem, ale genów nie oszukasz.
3. Kto został z dzieckiem?
Nie mogę pojąć natury tego pytania. Czy ktoś naprawdę nie rozumie, że dziecko nie musi spędzać 24 godzin na dobę z mamą? Czy ktoś za wszelką cenę chce udowodnić, że ktoś jest wyrodną matką? Czy ktoś nie rozumie, że dziecko ma kochającego tatę i innych członków rodziny, z którymi powinno także nawiązywać bliskie relacje? A może ktoś szuka tej strasznej niani, która została zatrudniona i sprawia, że ty jako matka nie możesz się już nazwać matką dobrą albo matką po prostu zmęczoną? Wytłumaczcie mi, bo naprawdę nie rozumiem. Co jest dziwnego w tym, że tata został z dzieckiem?
4. Co z kotami?
A co z nimi ma być? Są wyzwaniem i obowiązkiem, ale są też członkami naszej rodziny i to nasza brocha (rodziców) by nauczyć je życia w powiększonym składzie. Jak tłumaczyć nasze relacje komuś kto nie lubi zwierząt albo uważa, że nie musi brać za nie odpowiedzialności, czy po prostu po kilku latach czuje się zwolniony z odpowiedzialności, bo pojawiło się dziecko? Nie mówię, że życie z kotami i dzieckiem jest łatwe, ale to nasz wybór i byliśmy świadomi, że będą z nami długie lata. Poza tym wydaje mi się, że kiedyś to było normalne, że dzieci chowały się ze zwierzętami, a teraz normalne staje się oddawanie zwierząt, bo pojawiły się dzieci?! A co mają zrobić ludzie na wsi? Tam to dopiero bakterii i powodów do alergii… Jako ludzie robimy się coraz głupsi i bardziej samolubni. Moim zdaniem wychowywanie dziecka wśród zwierząt to jedna z lepszych metod by wychować wrażliwe dziecko. Nauczyć miłości i szacunku do naszych braci mniejszych.
5. Ale Tobie zazdroszczę…
Ukryłam tak w środku, ale tego tekstu bardzo nie lubię i powinnam jakoś go wyróżnić. Bardzo go nie lubię, a słyszę coraz częściej. Zazdrości mi się, że mogę biegać, że wróciłam do wagi, że z Bartkiem wymieniam się obowiązkami, że Nina ma drzemkę… A wiecie ile za tym wszystkim stoi pracy albo chwil, których z pewnością nikt by mi nie zazdrościł? Ile mam w życiu doświadczeń, na które nikt z Was nawet za cenę najdłuższej drzemki by się nie wymienił? Ile tak naprawdę kosztuje nas wysiłku by Nina poszła spać albo chciała na chwilę zejść z rąk? Nie chcę narzekać i się licytować. Nie wszystko też zobaczycie na jednym zdjęciu czy kilku minutach instastory. Nie po to jest ten blog. Piszę tu od lat o sporcie, który towarzyszy mi w różnych momentach życia. Ja nie piszę, że każdy tak może albo musi. Zdaję sobie sprawę z możliwości i ograniczeń, które towarzyszą w życiu każdego z nas. Ja staram się łączyć macierzyństwo z bieganiem, bo to sprawia, że jestem szczęśliwa i spełniona. Czasem jestem mega zmęczona, czasem kilka dni bez kremu na twarzy, ale takie życie i priorytety sobie wybrałam. Zdarza się i mi komuś zazdrościć, ale staram się wtedy skupić na sobie i odpowiedzieć na pytanie, czego ja tak naprawdę pragnę i co mogę zrobić by być krok bliżej spełnienia swoich marzeń… albo po prostu doceniam to co już mam i sprawia, że jestem szczęśliwa.
6. A nie szkoda ci, że przegapisz…
Kobiecie, która nie śpi ciągiem dłużej niż 3 h od prawie 9 miesięcy, kobiecie, która zawsze musi być w domu wieczorem, bo tylko przy niej dziecko zaśnie, kobiecie, która potrafi zrobić siku z dzieckiem na rękach… nie mów, że coś ważnego przegapi, bo miała odwagę wyjść na godzinę z domu bez dziecka, czy w sprawie niezwiązanej z dzieckiem! A jak jesteś mężczyzną, to siedź cicho choćby i na 8 godzin wyszła, bo nie masz pojęcia o emocjach, rozterkach i wyzwaniach, z którymi zmagają się matki. Gdy miałam odwagę powiedzieć, że zaczęłam przygotowania do maratonu, pojawiły się głosy, że poświęcam zbyt ważne chwile, które mogłabym spędzić z dzieckiem. Szczerze? Uwierzcie, że większość moich dni w tygodniu wygląda tak, że poza tą godziną (max półtora) nie spędzam ani chwili więcej bez Niny pod ręką lub w pokoju obok. Nawet jak coś przegapię przez tą godzinę (oby kupę), to dla własnego zdrowia psychicznego, nie zrezygnuję z tej odrobiny czasu dla siebie, bo oszaleję. A jeżeli chcecie twardych liczb, to zakładając, że przygotowania maratońskie zajmą mi 7-10 godzin w tygodniu, w dalszym ciągu pozostaje jakieś 160 godzin, które spędzę blisko mego dziecka. Nie wiem jak uważacie, ale wydaje mi się, że to wystarczająco by nie zostać uznaną za wyrodną matkę?
7. Jak przyzwyczailiście, to tak macie
Jak się urodziła, już pierwszego dnia usłyszałam: noście i tulcie ile w lezie. Po kilku tygodniach, gdy byliśmy już pewni, że Nina jest z dzieci tych nieodkładalnych, rada zmieniła się o 180 stopni. Tak przyzwyczailiście, to tak macie. A prawda jest taka, że Nina od zawsze tak ma i to co ceni sobie najbardziej to towarzystwo i bliskość rodziców. Uwielbia być noszona, zabawy na macie trwają krótko i zawsze w naszym towarzystwie. Drzemki są nieprzewidywalne, raz długie, a raz w ogóle. A najlepiej z nami. Od początku nie było opcji bym opiekując się Nią zrobiła coś jeszcze: obiad, czy paznokcie. Jak opiekujesz się Niną – liczy się tylko Nina, a nie daj Boże wstrzel się ze zmianą pieluchy, czy zaproponuj zabawę na macie jak ma nastrój pod tytułem: uwaga teraz nie będę leżeć!
Bywa, że zastanawiam się, czy aby na pewno wszystko robię dobrze? Jak to się dzieje, że inne dzieci leżą w tych gondolach i się po prostu gapią? Wspinam się na wyżyny kreatywności podczas zabawy, kupuję kolejne super angażujące zabawki, chusty, nosidła, wózki, mojżesze, łóżeczka, bujaczki, foteliki… no generalnie uwierzcie mi, że rodzice dzieci wymagających się starają. Naprawdę bardzo się starają by ulżyć i sobie i dziecku i jak mówicie takim rodzicom, że to ich wina, bo tak te dzieci przyzwyczaili…
8. Karmisz?
Najpierw wszyscy pytają w obawie przed mlekiem modyfikowanym, a gdy dziecko kończy pół roku z nadzieją, że już dorosłaś do tego by dziecko odstawić. Przez pierwsze pół roku tłumaczysz się z tego jak karmisz… i przez kolejne pół roku znowu tłumaczysz się dlaczego dalej karmisz. Później dochodzi jeszcze rozszerzanie diety i blw vs łyżeczka. Szaleństwo. To jak karmisz w pierwszych miesiącach życia interesuje cały świat i wszyscy mają fisia by było turbo zdrowo i rozwijająco, a mija kilka lat i nikt nie zwraca uwagi, że kilkuletni maluch najchętniej je obiady w sieciówkach z fast foodami.
9. To kiedy drugie?
Muszę przyznać, że jak usłyszałam to pytanie kilka tygodni po porodzie, nie wierzyłam własnym uszom. Po pierwsze zadawanie takich pytań jest nie na miejscu czy ma się już dzieci, czy nie. Po drugie, patrz punkt 6 😉
10. Jakie to grzeczne i spokojne dziecko…
Noo generalnie przy ludziach dzieci już tak mają, a my rodzice robimy wszystko by tak było. Nie dlatego, że czekamy na tego typu pochwały, ale dla Waszego dobra i spokoju. Dla dobra dziecka też 🙂
11. A próbowaliście…
Taka perełka na koniec. Zawsze, ale to zawsze gdy chlapnę, że Nina miała słabszą noc, marudzi w samochodzie, czy nie lubi ogórków, dostaję dziesiątki wiadomości zaczynających się od słów: a próbowaliście… Mam ochotę wtedy napisać: nie, spokojnie czekamy aż sama znajdzie rozwiązanie sytuacji. Naprawdę doceniam dobre intencje i czasem serio da się z nich coś wyciągnąć dla siebie, ale ich jest tyle, że częściej od tych porad boli mnie głowa niż znajduję rozwiązanie.
Uffff to mamy sukces, albo cud, jak napisałam we wstępie. 10, a nawet 11 tekstów, które zapadają mi mocno w pamięci. To nie jest tak, że od razu dostaję białej gorączki, gdy słyszę, któryś z nich. Często słysze te teksty od osób bliskich, od osób, które lubię i jakoś specjalnie mnie nie denerwują, ale wiecie… wszystko ma swoje granice 🙂