Niezdrowa pewność siebie na maratonie wskazana!
Ile razy podczas treningu wyobrażałeś/aś siebie na trasie upragnionego maratonu? Muszę przyznać, że w mojej głowie wizualizacje biegu maratońskiego pojawiały się praktycznie na każdym treningu. Myślałam o tym jak biegnę, jak łykam kolejne kilometry, co robię gdy mam chwile słabości i jak będzie wyglądała radość po przekroczeniu mety. Te myśli trzymały mnie w ryzach i biegałam. Nieważne, czy było dobrze, czy źle. Padało, wiało, smażyło (tego w tych przygotowaniach było najwięcej), miałam dobry humor, zły, święta, imieniny, urodziny (to jeszcze mnie czeka na diecie białkowej). Biegałam i wierzyłam, że to co robię ma sens. Dni upływały jak szalone, aż w końcu ja, a właściwie MY, wkraczamy! w finałowe odliczanie. Zostało 8 dni! 8 ważnych dni. W ciągu tych dni świadomie lub nie, decydujemy co zrobimy z wypracowaną formą, czy wizualizacje zamienimy na słodką rzeczywistość, czy przełożymy marzenia na później. Mamy dwie opcje, możemy wszystko spieprzyć przez brak pewności siebie lub potwierdzić gotowość startu szlifując absolutną wiarę we własne możliwości.
14-0 dni do maratonu, to czas gdy trening mentalny zaczyna górować nad fizycznym. W wielu przypadkach okazuje się on trudniejszy niż setki kilometrów pokonane przez ostatnie miesiące. Bardzo dużo osób pęka i niweczy wykonaną pracę. Ogrom przedsięwzięcia zaczyna zwyczajnie przerażać, ale dziś już nawet nie chcę nikomu przypominać ile kilometrów ma maraton. Nie myślcie o tym! Nie dajcie się wątpliwościom! Dziś błagam Was byście zrobili to, czego w szkole zabraniano: uwierzcie w siebie i codziennie aż do startu skupiajcie się na swojej zajebistości!
Przyznaję, to nie jest łatwe. Rozterki w ostatnich dwóch tygodniach są czymś normalnym zarówno wśród początkujących biegaczy, jak i tych z elity. Mnie też dopadają. Staram się jednak szybko je odpędzać i nie wnikać we wszystkie przeciw, które podsuwa głowa. Staram się, by oczekiwaniu towarzyszyła ekscytacja, a nie lęk. Jak to robię?
Myślę, ile pracy włożyłam by znaleźć się w tym miejscu. Wracam pamięcią do początków, treningów, które potwierdzały progres, chwil, gdy z zaciśniętymi zębami trzymałam się planu do końca, łez, które wylałam, endorfin, które sprawiały, że jeszcze po zatrzymaniu zegarka skakałam jak głupia i śmiałam się do siebie, dni, gdy groziłam palcem kierowcom, chwil, gdy psioczyłam pod nosem na pogodę, olejków, które zużyłam masując obolałe nogi, wpisów, które przez ten czas napisałam i które – serio! motywują mnie, by dalej pewnie robić swoje. Tyle zrobiłam! O maratonie myślę, jak o projekcie. Start przy wysiłku, który wykonałam podczas miesięcy przygotowań jest miłą nagrodą. Maraton jest uwieńczeniem wykonanej pracy, trzeba do niego podejść jak do nagrody i zdawać sobie sprawę, że wszystko co najgorsze mamy już za sobą.
Nie myślę o tym, co zaniedbałam. Wszystko co miało być zrobione, zrobiłam. O tym czego nie zdążyłam zapominam. Na szczere rozliczenie przyjdzie czas za metą, a może nie przyjdzie. Nie ma co martwić się na zapas.
Nie zmieniam nic na ostatnią chwilę. Zasada dotyczy strategii biegu, odżywiania, ubrania (nie wypominajcie butów). W ostatnich dwóch tygodniach najwięcej osób zmienia swoje plany ze strachu. Boimy się, że nie damy rady, że coś jest ponad nasze siły. Naprawdę to nie jest moment na takie rozterki! Ja wierzę w swój plan i trzymam się go do samego końca. Jak nie dam rady, to nie dam rady, ale nie wycofuję się w ostatniej chwili. Podejmuję próbę, bo nic nie tracę, a mogę zyskać. Zanim w ostatnich dniach zdecydujecie na zmianę swoich założeń dotyczących tempa biegu, pomyślcie o tym wszystkim co wyżej napisałam. Co tracicie podejmując ryzyko? Moim zdaniem większym obciachem jest wycofanie się w ostatnich dwóch tygodniach niż bieg poniżej oczekiwań. Katar? Ciężka noga? Nawet nie chcę o tym słyszeć! Na starcie macie stać pewni swego celu!
Nie patrzę na innych i nie porównuję się. Każdy biegacz jest inny, to że jeden potrzebuje dwa razy więcej kilometrów w treningu, nie znaczy, że drugi zrobił za mało. Stojąc na starcie na pewno zobaczę niezły przekrój trójkołamaczy. Grubszych, chudszych, starszych, młodszych, lepszych ode mnie na dychę i gorszych w półmaratonie. Będziemy od siebie różni, ale nie odbierajmy tych różnic jak swoich słabości. Musimy wierzyć, że nasz wygląd i nasz trening są optymalne dla naszego organizmu! Ja zrobiłam wszystko co w mojej mocy! Ja jestem w formie! Ja jestem w stanie to zrobić! Przez ten czas myślcie tylko o sobie i o swoich planach, niech ja będzie najważniejsze w każdym wypowiadanym zdaniu.
Stres i niepewność zbywam uśmiechem i szalonym optymizmem. Choćby nie wiem jak głupio brzmiało to, co napiszę, myślcie pozytywnie, działajcie pozytywnie, uśmiechajcie się dużo i cieszcie się czasem oczekiwania. Maraton to zabawa, chwila na którą tak długo czekaliście. Nie zamartwiajcie się ścianami i innymi pierdołami, z odpowiednim podejściem, nie ma opcji by Was dorwały! Uśmiech na twarz, żel w rękę i zaręczam – ściany nie będzie!
Relaksuję się i uciekam od stresujących mnie osób i sytuacji. Nie podejmuję w tym okresie żadnych strategicznych decyzji w moim życiu (już kiedyś tak pracę rzuciłam), nie spotykam się z osobami, przy których czuję dyskomfort psychiczny, w pracy radzę uciekać od zdenerwowanego szefa, a żonie pozwolić iść na zakupy dla świętego spokoju. Nie słucham osób, które demonizują podjęte przeze mnie wyzwanie. Za nic w świecie nie daję sobie wmówić, że mój cel jest nierealny. To moja sprawa i ja czuję się na nią gotowa. Na te kilka dni zapominam o problemach niezwiązanych z bieganiem, codziennych troskach i wyzwaniach, które czekają mnie w życiu prywatnym i zawodowym. Luzuję sobie, a do szarej rzeczywistości wracam dopiero za metą. Biegnę maraton, świat musi poczekać. Niestety, ale w bieganiu im większym egoistą jesteś, tym więcej osiągasz.
Mam nadzieję, że wasze głowy gotowe, nikt jeszcze się nie wycofał, nie zmienił planów i nie zaczął wątpić w gotowość na podjęcie próby!
Trust your training! Run your plan! – Tylko tyle zostało do zrobienia.
Pozdrawiam!