trening

Nie ma to jak maraton na poprawę humoru! Czyli relacja z Maraton Wigry 2014

Zanim przejdę do relacji z Maratonu Wigry, który odbył się w sobotę, krótko zaktualizuję sytuację swojej nogi.

Tak jak pisałam w poprzednim poście, zaniepokojona bólem w przedniej części piszczeli, zrobiłam przerwę, wykonałam badania i objęłam nogę specjalną troską. Na szczęście USG nie wykazało żadnych nieprawidłowości, co więcej moje mięśnie, kości, powięzi, ścięgna (nawet achillesy) są w świetnej formie, a ból w nodze to oznaka „drobnego przeciążenia” mięśnia przedniego. Nic strasznego. Ćwiczenia, więcej luzu i powinno być po sprawie. Czas trochę niefortunny, stąd całe moje rozemocjonowanie. Kolejna nieplanowana przerwa, praktycznie przekreśliła moje jesienne plany. Trudno. Trochę je zmieniłam, ale z jednej rzeczy po prostu nie mogłam zrezygnować, z tegorocznego maratonu wokół jeziora Wigry. To jedyny maraton w mojej okolicy i do tego w „moim lesie”. Po tych wszystkich pauzach czułam ogromny głód długich biegów. Nie miałam wyjścia, musiałam tam być. Świadomie podjęłam to ryzyko.
Maraton Wigry to bieg crossowy, pełen zbiegów i podbiegów, czyli tego czego mięśnie piszczeli nie lubią najbardziej. Od miesiąca bez wybiegań, bez odpowiedniej diety i tylko z jednym żelem (w Suwałkach mieszkam). Miałam stracha, ale naprawdę stając na starcie, chciałam przede wszystkim pobiegać (między 3:30-3:40, żeby nie było 😉 ), poczuć to co dają długie dystanse. Ostatni wdech i jedziemy, kilometry pokażą co z tego będzie!

1-10 km
Co zawsze czuję na starcie? Większość rusza za szybko. Takie wrażenia miałam i teraz, ale się zdziwiłam. Kilometry mijały, a wszyscy trzymali tempo (przede mną, co za mną się działo nie mam pojęcia). Ja twardo biegłam w okolicach 5 min/km. Miałam ochotę przyspieszyć, pierwsza część trasy była całkiem przyjemna, wiejskie drogi, delikatne podbiegi, szeroko, ale wtedy pojawiał się drugi głos w mojej głowie, to maraton, nie szalej, pierwsze 10 km zrób komfortowo, pamiętaj o oszczędzaniu nogi, w październiku chcesz zrobić kolejny maraton… Podziwiaj przyrodę i wyluzuj. Byliśmy szeroko rozstawieni, więc ze swoją strategią zostałam na długie kilometry sama.

11-25 km
Byłam zachwycona, już 10 km przebiegłam! Nie spodziewałam się, że noga pozwoli utrzymać mi tempo. Fakt, zaczęła o sobie przypominać, ale póki nie wpływało to na mój ruch, chciałam biec. Do 12 km trzymałam Powerade, na 14-tym zjadłam żel, dalej opierałam się tylko o bogato zastawione punkty żywieniowe. W okolicach 19 km czekał na mnie Sebastian i Marek (kolega z wybiegań), oczywiście krzyczeli żebym podkręciła, że przede mną długa prosta, szkoda marnować, że do pierwszej kobiety mam niewielką stratę. Po części przyznałam im rację, nie chciałam już tłumaczyć co siedzi w mojej głowie i jaki jest plan. Podgoniłam trochę i przynajmniej zdobyłam towarzystwo. Z Wojtkiem prawie do samej mety wzajemnie się wyprzedzaliśmy 🙂 Na 25-tym był punkt żywieniowy, bez pośpiechu wzięłam jabłko, banana i butelkę wody. Od tego momentu trasa stawała się coraz trudniejsza, z rozpoczęciem biesiady idealnie się wstrzeliłam. Nie walczyłam tu o życiówkę, więc ciężar psychiczny był praktycznie zerowy. Chciałam tylko dobiec z planem i nie stracić nogi.

25-38 km
Za punktem wbiegliśmy w wąską, leśną, nierówną i pełną konarów dróżkę, obierając banana wywinęłam orła. Robiło się coraz trudniej i ciekawiej. Fajnie, bo ten bieg miał być swego rodzaju przygodą. Noga bolała, ale nie na tyle, żebym musiała stanąć, tak sobie to tłumaczyłam i starałam się  skupić na czymś innym. Nuciłam, liczyłam kroki, jadłam jabłka, banany i arbuza (pierwszy raz w biegu zjadłam aż tyle 😉 ).

38-41 km
Podbiegi, podbiegi, podbiegi, uświadomiłam sobie, że na swoich wybieganiach nie pokonuję nawet w połowie tak trudnej trasy. I te szyszki! Albo organizatorzy chcieli podnieść poprzeczkę, albo dziki miały jakąś imprezę. Jak to na maratonie, co by nie mówić i nie robić, po trzydziestu kilku kilometrach nie czułam się rześko, było coraz ciężej, noga nie dawała mi spokoju, psychicznie czułam się podłamana, ale 2 km przed metą nie zejdę z trasy… Jakoś dotruchtam. Na ostatnim kilometrze wybiegła mi na spotkanie mama, wszyscy wkoło powtarzali, że już zaraz koniec. Na metę wbiegłam zalewając się łzami. Udało się dobiec i gdyby nie noga, to nawet dobrze zniosłam ten bieg 🙂  Z czasem 3:35:36 zajęłam III miejsce wśród kobiet i otrzymałam najfajniejszą statuetkę do tej pory (drewnianą, specjalnie wykonaną na tę okazję, z bobrem!).

To był mój piąty maraton. Bieg na królewskim dystansie, jak zawsze dostarczył mi wielu emocji.  Wiele z nich zostało głęboko w lesie i dziś pisząc posta, nie chcę do nich wracać. Czuję do maratonu ogromny respekt, ale też coraz lepiej go rozumiem i mój każdy kolejny raz jest śmielszy i bardziej świadomy.  Z biegu jestem ogromnie zadowolona, nie sądziłam, że uda się pokonać tę trasę poniżej 4 h, a tu proszę, z małą kontuzją osiągnęłam dużo lepszy czas. W takich momentach odzyskuję wiarę w swoją formę, kto widzi moje statystyki z ostatnich 3 miesięcy, wie o czym mówię. Pierwszy raz po maratonie nie boli mnie każda część ciała (poza nogą, na której prawie nie mogę chodzić), w nocy nie budziło mnie pragnienie i skurcze. Serio ja przebiegłam wczoraj maraton? Ach, przepraszam, prawa noga, już czuję to.
Maraton Wigry 2014 będę wspominała jako jedną z lepszych imprez, w której brałam udział. Trasa jest niesamowita (dla kogoś kto lubi zawody terenowe), była dobrze oznaczona – ani razu nie miałam wątpliwości którędy biec, punkty żywieniowe rozstawione średnio co 5 km, a na nich woda, izotoniki, owoce i produkty regionalne (jestem ciekawa, czy ktoś jadł babkę ziemniaczaną w biegu?). Pogoda  dopisała, a lokalny klimat i piękno Wigierskiego Parku, tu trzeba po prostu pobiegać, żeby zrozumieć 🙂

Pozdrawiam!
PS Wybaczcie małą ilość zdjęć, ale nikt nie miał czasu tego dnia, muszę nauczyć się biegać zawody z kamerką 😉

EDIT: Dzięki uprzejmości i zaangażowaniu kolegi, który z przyczyn losowych strój sportowy musiał zamienić na aparat, udostępniam galerię zdjęć, które wykonał na 19-tym km. Możecie korzystać, na pewno każdy uczestnik MW się odnajdzie (poza mną 🙂 ) link do galerii. Dziękuję!

Share: