trening

Cienie i blaski treningu maratońskiego

Przyszedł ten czas. Najwyższy czas by spróbować się z dystansem maratońskim. Tęsknota za specyficzną mieszanką emocji jaką dostarcza królewski dystans wzięła górę nad innymi planami i swój odpoczynek od triathlonu postanowiłam wykorzystać na budowanie formy maratońskiej. 

Nie będzie to zwykły maraton. Będzie to maraton w specyficznych warunkach, z dość krótkim przygotowaniem, po sezonie triathlonowym i długiej przerwie od treningu maratońskiego. Nie wiem co z tego wyjdzie, dlatego na informację o miejscu i terminie musicie jeszcze poczekać, a póki co, dzielę się skrawkiem moich przygotowań i przemyśleń.

Tęsknota sprawiła, że przygotowania jak i sam dystans trochę podkoloryzowała moja głowa. Ostatnio miałam okazję mierzyć się z tak długim biegiem w 2015 roku. Przygotowania do łamania 3 godzin wspominam w samych superlatywach, swój ostatni bieg na tym dystansie wolałabym jednak wyrzucić z pamięci, ale było, minęło. Czasu się nie cofnie, a zebrane doświadczenia jakie by nie były mogą posłużyć do budowania lepszej przyszłości.

Po wolnym wrześniu, wprowadzającym październiku, budującym (kilometrowo) listopadzie, przyszedł czas na grudzień, w którym planuję/planowałam wykonać solidną robotę maratońską. Niestety nie wszystko idzie tak jak wymarzyłam. Dni mijają, a mi wyjątkowo ciężko biega się na tempach w drugim zakresie, o progu mogę pomarzyć lub popróbować na bieżni. Co w takiej chwili począć?

Czas leci, cel wyznaczony, pojawia się niepewność, co dalej? Zerknęłam do swoich treningów maratońskich sprzed kilku lat, wpisów około maratońskich i zrozumiałam, że nie dzieje się nic, co mi jest obce. Mało tego, widząc swoje treningi z perspektywy czasu, złamanego grosza bym nie postawiła na siebie, że złamię wtedy 3 godziny. A złamałam. A teraz? Człowiek im więcej wie, tym bardziej niepewny, jakiś przytłoczony otoczeniem, kalkulacjami i różnymi podejściami do treningu. Gdy nie wiedziałam ile pracy trzeba włożyć by pobiec na tym poziomie, po prostu pracowałam, wierzyłam i pobiegłam. Dlatego tak bardzo lubię powiedzenie: „Myśł jak trzmiel, trenuj jak koń”.

Inna sprawa, triathlon. Najpierw przebudowywałam swoje ciało z biegacza na triathlonistę, a teraz zamarzył się powrót na chwilę do samego biegania. I choć biegam dużo, nie jeżdżę na rowerze i bardzo mało pływam, wydaje mi się, że nie będę miała sylwetki typowo maratońskiej. Moje nogi i barki wydają się być już zaprzyjaźnione na tyle z triathlonem, że chcą ze mną zostać w całej swej masowości.  Czy w jakiś sposób mi przeszkodzą? Pozostaje mi myśleć jak trzmiel i cierpliwie czekać na rozwój sytuacji.

Dużo czasu poświęcam obecnie na trening około biegowy. Październik i listopad to budowanie siły, teraz chcę podtrzymać to co wyrobiłam i trochę „zdynamizować”, czy w porę wszystko się uda zgrać? Pozostaje mi myśleć jak trzmiel, cierpliwie czekać na rozwój sytuacji i wierzyć, że wszystko pójdzie po mojej myśli, bo start już pod koniec stycznia…

A więc dni mijają, ja trenuję dalej, czasem z większym entuzjazmem, czasem mniejszym, walczę z monotonią i samotnością maratończyka (ach jaki przy tym jest wspaniały w swej zmienności triathlon) i nic, co teraz przeżywam nie jest czymś niezwykłym. Maratończycy już tak mają – dużo biegają, to i dużo myślą 😉

Share: