
Temat przerobiony od deski do deski, ale jak najbardziej ciągle gorący! Już w tę niedzielę biegnę maraton, a razem ze mną tysiące biegaczy z całego świata. Każdy z nas przeżywa to na swój sposób. W sieci jest pełno porad, co robić, co jeść, o czym pamiętać na kilka dni przed startem. Jako, że zanudzam Was swoimi przygotowaniami do maratonu w Berlinie od samego początku bloga…
Tak, tak! Nie mogłoby być inaczej, o swoich ostatnich dniach przed startem, po prostu muszę coś napisać!
Skąd ten Berlin?
20-go października 2012 pełna jeszcze emocji i z posuwającą się kontuzją (o samej kontuzji uzewnętrzniłam się tu: KLIK-KLIK) po wrześniowym Maratonie Warszawskim, standardowo siedzę w pracy (w której po Berlinie już nie będę siedzieć) i wykonuję sumiennie swoje obowiązki. Wpada do pokoju kolega (faceci zawsze są lepiej poinformowani) i nawija o tym Berlinie, że to wielki bieg, jubileuszowy, 40-ty, na czterdzieści tysięcy biegaczy, i że dziś o 12.00 ruszają zapisy! Co miałam robić? Najarałam się na ten Berlin (najbardziej to te 40 tysięcy chcę zobaczyć, bo nie potrafię sobie tego wyobrazić). Zapisałam się kilka minut po dwunastej… i od tamtej pory myślę o maratonie w Berlinie przynajmniej raz dziennie.
Zostało kilka dni do startu, mojego najważniejszego startu. A co ja robię?
1. Więcej i intensywniej myślę o strategii biegu. Analizuję cele, planuję tempo każdego kilometra i czas posiłków. Nie będę Wam zdradzać co dokładnie zamierzam, bo jak się nie uda, będzie WSTYD 😛 Skupiam się na konkretach, a złe myśli odpędzam jak najdalej.
2. Trenuję mniej. Mój ostatni tydzień to czysta sielanka. Robię trening we wtorek i czwartek: luźne bieganie, rozciąganie, trochę sprawności, skipów, przebieżek. W piątek i sobotę będę jedynie spacerowała.
3. Jem więcej, ale z głową. Nie zmieniam drastycznie menu, nie eksperymentuję. Główna zasada: dużo węglowodanów, między innymi jem 3 banany dziennie :p
4. Dopinam wszystkie sprawy na ostatni guzik. Obcinam paznokcie 2-3 dni przed, kompletuję strój (koszulkę to mam na wypasie!),wymieniam klocki hamulcowe (no dobra, to robi Sebastian), drukuję wszystkie mapki i instrukcje (bo nie znam Berlina) – tyle z grubsza.
5. Nastrajam się pozytywnie. Na ostatnią chwilę nic nie poprawie, więc nie ma co się spinać fizycznie. Co ma być, to będzie! A jak będzie źle, płakać będę po maratonie 😉
6. Oglądam seriale!
7. Trochę się boję… Boję się, że Berlin przerośnie mnie organizacyjnie. To moja pierwsza taka wielka impreza, biegnę sama, na trasie nie zobaczę nikogo znajomego… w tym momencie wracam do punktu pierwszego!
8. W piątek wyłączam się na innych biegaczy. Będę lekko poddenerwowana, momentami nie do zniesienia. Dodatkowo miewam zmienne nastroje i jestem podatna na wpływy. Dlatego zamykam się, żeby nie kusiło mnie biec metodą Jurka, czy w skarpetach Joli. Zmiany na ostatnią chwilę, nigdy nie wychodzą na dobre. Poza tym mogę być bardzo niemiła!
Jedno wiem na pewno: wszyscy damy czadu!
Powodzenia!
PS Jak coś pójdzie nie tak, zwalę winę na brak porozumienia między prawą, a lewą nogą 😀