Właśnie minęło 5 miesięcy od operacji zespolenia mojego złamania. Prawie 6 od podróży na Jamajkę. Od jakiegoś czasu  nie poruszam tematu biegania u siebie na blogu, na pytania o mój powrót wzruszam ramionami, nie marzę, nie wierzę, nie buntuję się – po prostu przyszedł czas odpuścić.

Na początku wpadłam w histerię. W życiu zaliczyłam już kilka sytuacji bez tak zwanego wyjścia, ale pierwszy raz, naprawdę nie widziałam tego wyjścia przez dobrych kilka tygodni. Po prostu patrzyłam przed siebie i nie wiedziałam co dalej będzie. Bieganie w pewnym momencie przestało być tylko dodatkiem do mojego życia, na nim oparło się całe moje życie i w jednym momencie straciłam to wszystko.

runtheworld

Później zaczęłam mieć nadzieję. Zmieniłam plany, cele, zaczęłam skupiać się na swoim powrocie. Patrzyłam na wielkich sportowców wychodzących z poważnych urazów, chorób i zdobywających trofea wbrew przeciwnościom losu. Pełna wiary chodziłam na rehabilitację, ćwiczyłam z zapałem i z każdym dniem coraz szerszym uśmiechem. Jak ja wierzyłam! Zaczęłam planować swój powrót, obmyślać plan awaryjny, uczyć pływania, szukać roweru, pracować z dietetykiem. Opowiadałam o tym, jak w połowie 2017 zacznę bić rekordy na 10 km i uprawiać triathlon na dystansie olimpijskim. Wierzyłam i robiłam wszystko w tym kierunku, a do pierwszych truchtów wykreślałam dni z kalendarza. Jak ja wierzyłam!

Walczyłam, ale patrzyłam na swoje zbuntowane ciało i zaczynałam wątpić. To co się stało z moim organizmem przez ten czas, to istna masakra, straciłam praktycznie wszystkie mięśnie, praca nad odzyskaniem tego wszystkiego jest żmudna i frustrująca. Ile można walczyć? Dochodzi głowa. Nie potrafię dać z siebie tyle co kiedyś ani fizycznie, ani psychicznie. Do tego nikt nie chce dać mi gwarancji, że to co robię ma sens. Tkwię przez jakiś czas w tym punkcie i nie wiem, czy na siłę próbować ruszyć, czy odpuścić. Kończę rehabilitację wciąż nie znając odpowiedzi na pytanie kiedy wyjmę śruby i będę mogła truchtać. Dostałam przyzwolenie na bieganie na bieżni antygrawitacyjnej, ale… odpuściłam sobie.

runtheworld

W końcu przestaję walić głową w mur. Nie poddaję się, ale budząc się, nie myślę ile dni zostało mi bez biegania, ale ile pięknych chwil mi ucieknie, gdy nie przestanę gonić. Zamykam się na glosy z zewnątrz, przestaję liczyć dni, koncentruję się na innych rzeczach. Zaczynam żyć jakby biegania nie było w moim życiu, jak się pojawi to od zera, z nową energią, na spokojnie. Ten moment przyjdzie sam któregoś dnia, a na dzień dzisiejszy, wolę popływać i pokręcić na rowerze zamiast czekać na wredne bieganie! Jak zechcę to sama je zaproszę do swojego życia ponownie.

Share: