Smak pierwszych kilometrów po kontuzji, czyli kto zrozumie głodnego?
Stało się! Wyszłam na ulicę w butach biegowych, odpaliłam GPS i pobiegłam! Zanim szczerze opowiem jak było i co czuję po takiej przerwie, przypomnę kilka ważnych faktów.
Moje problemy z nogą zaczęły się na początku sierpnia. Początkowo wydawał się to być napięty mięsień przedni piszczeli. Od 6 września nie przebiegłam już ani metra. Prawie cały wrzesień nie mogłam nawet chodzić, aż w końcu moja noga została unieruchomiona na 6 tygodni, a ja musiałam nauczyć się żyć o kulach, robić zastrzyki i takie tam. Powoli moja zmęczona noga zaczęła dochodzić do siebie. Mamy koniec listopada, a ja jestem po swoim pierwszy biegu. Jaki to był bieg?
Moja przerwa była tak długa, że w pewien sposób po prostu odzwyczaiłam się od biegania. Rano jakoś niespecjalnie chciało mi się wstawać na ten bieg (a może to wina włoskiego wina 🙂 ), a jak już biegłam, nie czułam też specjalnej podjary. Oczywiście było fajnie, bo zwiedzaliśmy Weronę. Robiliśmy masę zdjęć i mieliśmy z tego niezłą frajdę, bo żadne z nas normalnie tak nie biega. A takie zwiedzanie w biegu jest naprawdę świetne; szybko, ciepło i bez bólu pleców 🙂 Wracając jednak do biegu. Moje najbliższe treningi będą bardzo rekreacyjne. Asekuracyjnie biegam 30 minut wolnym tempem, jeszcze przez jakiś czas. Nie mogę wydłużać i przyspieszać swoich biegów. Muszę sprawdzić jak będzie czuła się noga i bardzo uważać. Boję się każdego kroku i nie wiem, czy na pewno mogę już wrócić, czy jednak lepiej jeszcze poczekać? Czy moje wątpliwości zostaną rozwiane, pokażą najbliższe dni, może tygodnie. Przy tego typu kontuzjach lepiej uważać, jeden błąd i to nie będzie kwestia dnia wolnego, czy masażu jak przy naciągnięciach i głupich zapaleniach. Walker (plastikowy but) stoi i bezczelnie czeka, on może do mnie wrócić na kolejne długie tygodnie. Stąd moja powściągliwość i brak haju. Biegnę, liczę i myślę. Czy to noga mnie boli, czy urażona duma? Czy jestem w stanie dalej to robić? Cieszę się, nie mówię, że nie, ale jest to szczęście przyhamowane. Na pełne muszę jeszcze poczekać. Jak już będę mogła poczuć prawdziwe zmęczenie i zrobię jakiś porządny akcent, wtedy spodziewajcie się wpisu ociekającego endorfinkami! Póki co musicie patrzeć na trochę inne szczęście 😉
Pozdrawiam i uciekam z Wenecji, Padova już czeka!