W Warszawie zapanowała chwilowa odwilż, a mój tyłek przypomniał sobie twarde prawo natury: deszcz + zimne podłoże = gołoledź. I zatęsknił za przyjemnymi mrozami 🙂  Dlatego dziś garść wspomnień z weekendowego biegania po „Krainie Mrozów”. Mimo bardzo niskiej temperatury było całkiem sympatycznie.


A po bieganiu, czas na rozciąganie w miłym towarzystwie 🙂


Uwaga! Info!
W świecie Kasi pełnym fantazji… czyli na pasku bocznym bloga, pojawił się licznik przebytych kilometrów.
Zabawę w wybieganie podróży dookoła świata podsunęło mi endomondo. Jak na humanistę przystało, po wykonaniu kilku skomplikowanych obliczeń, doszłam do wniosku, że to jest do zrobienia! (może nawet do czterdziestki :)) Tak więc dla fanu sobie liczę kilometry (tylko te na świeżym powietrzu), a jak już wybiegam 40 000 km, to pomyślę o Księżycu 😀 A więc Kasia, run the world!
A teraz na poważnie.
Dziś wymiękłam i po jednej glebie odpuściłam bieganie. Czy ktoś ma jakąś rade na bieganie po lodzie? Ja postawiłam na lekki trening na bezpiecznym podłożu, a pobiegam… jutro (jak ja nienawidzę tego stwierdzenia).
Pozdrawiam!

Share: