Narodziny pasji. Czyli moje biegowe początki
Każdy kiedyś zaczynał. Każdy od czegoś zaczynał… Jak ja zaczęłam biegać? To pytanie należy do czołówki zadawanych mi pytań. W statystykach wpisuje się tuż obok pytań: jak biegać żeby schudnąć? i jak biegać szybciej? Trochę myślałam o tym, co powinnam napisać, czy w ogóle powinnam pisać? Moja historia nie jest specjalnie wyjątkowa, ale skoro pytacie… Postaram się pokrótce opisać swoje początki i zahaczyć o dwa pozostałe, często zadawane pytania. Mam nadzieję, że zaspokoję ciekawość. Może wywołam uśmiech na twarzy… Zachęcę do zmian 🙂
- Kiedy byłam małą dziewczynką…
Chodziłam do podstawówki, która w dawnych założeniach miała być szkołą sportową. Sąsiadowała ze stadionem lekkoatletycznym i lasankiem (małym lasem), a wychowanie fizyczne było ważną lekcją. Należałam do dzieci zdrowych, sprawnych i ruchliwych, więc sportowo udzielałam się także po lekcjach. Brałam udział w biegach na 60m, 300m, przełajach, chodzie sportowym. Później zmieniłam szkołę. Moja klasa miała profil siatkarsko-pływacki – to był skok na głęboką wodę. Obie dyscypliny łączę z głęboką traumą 😉 Lekkoatletyka powoli schodziła na boczny tor. Jeździłam jeszcze przez jakiś czas na obozy sportowe, aż w końcu zapomniałam o królowej sportu. Tak skończyłam liceum, zdałam maturę i wyjechałam na studia.
Dzieciństwo to bardzo plastyczny okres, moment gdy rodzice i nauczyciele mają znaczący wpływ na kształtowanie młodego człowieka. Nawet jeżeli dziecko nie zostanie w przyszłości zawodowym sportowcem, wpajanie mu nawyków i potrzeby aktywności fizycznej, ma przełożenie na dalszy jego rozwój i wszystkie dziedziny życia. A w chwilach zwątpienia ( w dorosłym życiu), łatwiej jest wrócić do czegoś, co już się zna. Współczesny człowiek powinien mieć świadomość, że sport jest jedną z bardziej wartościowych form wypoczynku i potrzebny jest każdemu.Warto zaczynać od początku.
- Życiowe zakręty…
Jak każdy normalny człowiek, ja też bywam na życiowych zakrętach. Zasada, której się nauczyłam, to szybko z nich ruszać! Ale były i dłuższe przestoje…
Moje pierwsze dwa lata na studiach to najczystsze wydanie niezdrowego stylu życia: śmieciowe żarcie, imprezy do rana, sport ograniczony do minimum… klasyka mieszkania w akademiku. Po niecałych dwóch latach takiego życia, coś we mnie pękło. Problemy zdrowotne i osobiste pchnęły do pierwszych zmian. Swoje pięć groszy dorzucił także czynnik ważny w życiu każdej kobiety: wygląd fizyczny (Zawsze byłam szczupła, ale jedzenie we wszystkich McDonaldach w Warszawie zrobiło swoje. Pamiętam jak dziś pierwsze kilometry z boczkami i to dziwne uczucie ocierania i podskakiwania fałdek).
W końcu zaczęłam dbać o siebie. Zmieniłam dietę. Coraz mniej imprezowałam, coraz więcej biegałam. Zmieniłam też kierunek studiów. Przestałam skupiać się na pierdołach. Moje życie i bieganie zaczynały nabierać tempa…
- Czemu akurat bieganie?
W sumie, nie wiem. Nie były to czasy boomu biegowego, nie miałam wzorców biegowych wśród znajomych, myśl o maratonie też nie przyświecała mi od początku. Przyczyn dopatruję się a) w moim dzieciństwie; b) wiedziałam, że bieganie to dyscyplina, która pozwoli szybko doprowadzić sylwetkę do stanu użytku.
- Nie od razu Kraków zbudowano…
Na pierwszych swoich biegach nawet nie myślałam o przebytych kilometrach. Wychodziłam bez zegarka i biegałam po parku, póki miałam siły i chęci. Z każdym dniem wkręcałam się w bieganie coraz bardziej (ciągle się wkręcam!). Mogłam biegać więcej, szybciej i cieszyć się tym co robię. W końcu pojawiła się potrzeba zmierzenia, ile to ja przebiegam? Kolejne potrzeby: zrobić więcej, pobiec szybciej, wystartować w biegu ulicznym… itd. Wielu na pewno zna ten schemat 🙂
- Moja waga… ? Różnie bywało.
Na początku moja waga szybko zaczęła spadać, w pewnym momencie nawet za szybko, ale później przyszedł czas na stabilizację; organizm się przyzwyczaił do wysiłku, ja usystematyzowałam swoje odżywianie. W swojej diecie zrezygnowałam przede wszystkim z niezdrowego jedzenia, tłustych dodatków, sosów, kolorowych napojów, ograniczyłam słodycze, pieczywo (ze względu na nietolerancję), jem mniejsze porcje, ale częściej (standardowe rady: mniej, zdrowiej, częściej). Należę jednak do osób, które nie lubią odmawiać sobie przyjemności, więc gdy mam ochotę na lody, czy pizzę, po prostu sięgam po to. Oczywiście jak większość bab, próbowałam różnych diet (na żadnej nie wytrwałam dłużej niż 5 dni), odpuściłam sobie. Bieganie na tyle mocno wpisało się w moje życie, że wszystko co z nim związane (m.in. zdrowe odżywianie) naturalnie przeniosło się do mojego stylu życia. Nie odczuwam żadnego dyskomfortu, że czegoś nie jem, albo jem więcej. Robię co lubię i dobrze mi z tym. Na pytanie: Jak schudnąć? Nie lubię odpowiadać. Uważam, że najważniejsze jest życie w zgodzie z samym sobą i poczucie szczęścia. Jeżeli ktoś chce coś zmienić to niech się ruszy i to zmieni, ale nigdy nic na siłę (oczywiście nie mówię tu o skrajnych przypadkach).
O swoim bieganiu mogłabym napisać jeszcze więcej i dokładniej, ale skoro to jest blog, nie odkrywajmy wszystkich kart w jednym poście 😉
Moralizatorsko dodam:
Bieganie przewartościowało moje życie. Nauczyłam się patrzeć na jaśniejszą stronę mocy i wierzyć w zmiany na lepsze. Wielka siła biegania nie przestaje mnie pozytywnie zaskakiwać, więc ja nie przestaję biegać!