dieta

Moje lektury. „Waga startowa” Matt Fitzgerald

Zabrzmi to strasznie, ale muszę do czegoś się przyznać. Nie lubię czytać książek stricte o bieganiu. Mam na półce kilka kultowych pozycji. Niektóre przeczytałam, do innych tylko zajrzałam, a one stoją i się mądrzą. Staram się dokształcać, nie mówię, że nie, ale z całą pewnością nie jestem biegaczem, który z zapartym tchem pochłania kolejną książkę o technice biegania. Nie mam głowy, pamięci i cierpliwości, żeby przerabiać magiczne metody. Z góry przepraszam, ale u mnie na blogu nie przeczytacie nic o Danielsie, czy Galloway`u. Bardziej przemawiają do mnie akademickie tomy i proste trenerskie rady. Bazując na podstawowych prawdach i zasadach, też możemy coś osiągnąć, a nawet opracować własną metodę biegania 😉 Podobne zdanie z czasem wyrobiłam sobie o dietach. I o ile o bieganiu czytać nie lubię, to o odżywianiu bardzo chętnie (baba to zawsze tylko o jedzeniu).

Waga startowa, to książka, po którą sięgnęłam, przed swoim drugim maratonem, nie żeby schudnąć, ale żeby zrozumieć swoją wagę i jej wpływ na moje wyniki. Czego się dowiedziałam? Dlaczego ciągle do niej wracam?
Matt Fitzgerald powołuje się na badania naukowców i własną praktykę, przez co jest to książka wyjątkowo bogata merytorycznie. Autor nie podaje prostej drogi do celu, diety cud, czy idealnych parametrów dla każdego. Książkę podzielił na trzy części: „Jak określić wagę startową”, „Pięć kroków do wagi startowej”, „Waga startowa w praktyce”. 

Pierwsza część pomaga nam wyznaczyć właściwe cele. Właściwe dla naszego organizmu, sportu, który uprawiamy i stylu życia. Waga startowa, to nie zrzucanie kilogramów, to praca nad zawartością tkanki tłuszczowej i masy mięśniowej w naszym organizmie. Rozdział spinający pierwszą część, porusza też kwestię motywacji wśród amatorów: łatwiej jest osiągać cele osobom, które dany sport traktują jak styl życia, a nie drogę do szczupłej sylwetki. I wiecie co? Muszę się z tym zgodzić. Jak patrzę na swoją historię biegową (o swoich początkach zobowiązałam się napisać już wkrótce), dopiero czysta miłość do wysiłku fizycznego sprawiła, że cele realizują się same, a moje biegowe życie jest po prostu przyjemne. Nie ważę się, nie mierzę i nie liczę kalorii, mój jadłospis to naturalny efekt biegowego stylu życia. Rada? Trzeba kochać, to co się robi. Nie lubisz biegania? Zostaw to i szukaj dalej. Próbuj różnych aktywności fizycznych. Do skutku. Na pewno w końcu znajdziesz coś dla siebie 🙂
Druga część wprowadza nas w świat wartości produktów, składników odżywczych, mądrych tabel i proporcji. Mamy: węglowodany, tłuszcze i białka. Każdy składnik pełni swoją unikalną rolę w naszym organizmie i zasługuje na specjalne miejsce w naszej diecie. W jakich proporcjach? Autor podaje optymalne ramy: węglowodany 40-80%, tłuszcze 20-40%, białko 10-25% – po więcej odsyłam do lektury 🙂 Dodam tylko (dla niektórych fakt oczywisty), że zapotrzebowanie na węglowodany rośnie wraz z intensywnością treningu.
W tej części jest też dużo rad praktycznych dotyczących harmonogramu jedzenia. Niby wszystko jasne, ale nie każdy pamięta o tym, jak ważne jest śniadanie, regularne spożywanie posiłków, jedzenie po treningu, spożywanie większości kalorii w pierwszej części dnia itd. No i APETYT: „Gdyby nie apetyt, utrzymanie optymalnej wagi byłoby proste”.

Ostatnia część to czysta praktyka! Autor pokazuje jadłospisy zawodowych wyczynowców i sporo przepisów, które zostały przygotowane i ułożone w tygodniowy jadłospis przez Pip Taylor (triathlonistka i dietetyczka z Australii). Obiecuję, na pewno pochwalę się potrawą zrobioną według Jej przepisu!

Waga startowa to książka typu: prosto i na temat, bez magii i wodotrysków. Autor nie podaje sztuczek na uzyskanie wymarzonych wymiarów, ale w sposób nienachalny i etapowy wtłacza w nas wiedzę na temat właściwego odżywiania. Reprezentuje poglądy bardzo bliskie moim, stąd też zaliczam książkę do lektury udanej i wartej polecenia nie tylko wyczynowcom!
Pozdrawiam!
Share: