Kroki, które cieszą. Czyli o przemyśleniach z ostatniego tygodnia
Dziś pomęczę Was myślami z działu tych uroczych i optymistycznych.
Ten tydzień zamknęłam mając w nogach ponad 100 kilometrów. Jeszcze pół roku temu powiedziałabym, że w moim przypadku jest to „nie do nabiegania”, a dziś… czuję niedosyt 🙂 Trochę się droczę, ale faktycznie obecnie nie mogę narzekać na swoją formę. Biega mi się coraz lepiej, pewniej i świadomiej. Mało kryzysów, dużo szczęścia. Skąd to się bierze? Po prostu biegam tak, jak lubię.
Ja lubię gonić do celu! Może to kwestia niespełnionych marzeń sportowych z dzieciństwa, ale właśnie takie bieganie daje mi najwięcej frajdy. Treningi cieszą, porażki motywują, a kilometry same jakoś lecą.
Pisząc to, nie namawiam Was do gonienia. Zdają sobie sprawę, że nie każdy to lubi. Po prostu biegajcie tak, żebyście mieli z tego frajdę!
Długo nie mogłam uwierzyć, jak zobaczyłam nawierzchnię stadionu po zimie… ale 3000 m zrobiłam 🙂 |
Miłej niedzieli!
PS Przypomnijcie mi tego posta, gdybym rozpaczała po jakimś nieudanym starcie!