Przejście na krótsze dystanse to wyzwanie w moim przypadku nie tylko treningowe, ale i blogowe. Jak pisać dobre relacje z tak krótkich biegów? Jak budować napięcie ? Będę próbować nadrabiać wynikami i treningowymi trickami, a już dziś czas na małą próbkę. Zapraszam na relację z pierwszego poważnego startu po dokładnie 15 miesięcznej przerwie. 5 km w Wiązownie, jak poszło, z czego mogę być zadowolona, nad czym muszę pracować? Zapraszam!
Tak jak już wspominałam parokrotnie, przez dłuższy czas muszę uważać na objętość treningów biegowych. Długie treningi plus utrudniona wchłanialność składników odżywczych szybko w moim przypadku kończą się utratą wagi i gęstości kości, co już dwukrotnie doprowadziło mnie do złamania zmęczeniowego. Bogatsza o bolesne doświadczenia pilnuję diety, konsultuję się z dietetyczką i bardzo uważam na ilość kilometrów w planie. Tak naprawdę tragedii nie ma, wystarczy kontrolować sytuację, ale niestety czuję, że jeszcze nie najlepiej u mnie z tą kontrolą, stąd nie chcę ryzykować. Zanim wszystko sobie poukładam pewnie jeszcze trochę minie czasu. Na pewno jestem też trochę przewrażliwiona, ale po tym co przeszłam, wolę nie spieszyć się. Praca na mniejszej ilości kilometrów skłoniła mnie do pochylenia się nad krótszymi dystansami (do 5 km), tak też zaczęłam we wrześniu trenować pod okiem Huberta Duklanowskiego.
Na początku szło nam naprawdę nieźle. Ja byłam pełna optymizmu i gotowa na pracę nad szybkością i siłą. Dzięki Hubertowi uwierzyłam, że krótsze odcinki i finisze są moją mocną stroną. Cieszyłam się każdym udanym treningiem, aż… Doszliśmy do momentu, gdy postępy zaczęły iść wolniej, ja byłam bardziej zmęczona, pogoda za oknem nie rozpieszczała, miałam więcej pracy na głowie, trochę zmartwień i tak praktycznie dwa ostatnie miesiące (styczeń-luty) sobie przebimbałam. Hubert nie był zadowolony, powiem więcej, byliśmy na skraju: on zły, że robię treningi na odwal albo sobie odpuszczam, ja zła, że jestem przemęczona i nic mi nie idzie. Tłumaczyłam mu, że po kontuzji nie ma już we mnie tyle zapału do robienia wyników, a on nie chciał słuchać i kazał rzucić ten głupi triathlon! Jeszcze w grudniu myśleliśmy o pierwszej piątce w okolicach 18:30, ale już w połowie lutego wiedzieliśmy, że jak złamię 20 minut to będzie sukces i warunek żeby Hubi nie kopnął mnie w dupę.
Ostatnie 2 tygodnie były jeszcze luźniejsze i pod kątem treningów i pracy. Trenowałam, ale tak na pół gwizdka. Wypoczęłam za wszystkie czasy. Na start w Wiązownie zapisałam się bez wielkich oczekiwań. Chciałam się przetestować i dowiedzieć gdzie obecnie jestem z formą. W piątek po pracy zrobiłam krótkie BNP na przetarcie. Miało być lekko, ale musiałam oczyścić głowę z emocji, które towarzyszyły mi od kilku dni i poleciałam ile mogłam. Pierwszy raz poczułam, że jestem w stanie się zmęczyć i zmusić do zrobienia więcej. Nie poddałam się. Myślę, że to było bardzo ważne przełamanie.
Stając na starcie standardowo towarzyszył mi stres. Nie był paraliżujący, ale po takim czasie, bałam się, że już na pierwszym kilometrze nie będę wiedziała jak mam biec. Jak to jest dać z siebie 100%? Zrobiłam rozgrzewkę z dala od wszystkich i trochę się rozluźniłam. Zeszło ze mnie ciśnienie. Dopchałam się w okolice bliskiego środka stawki. Ostatnie minuty umilił mi Marcin, znajomy biegacz 🙂 Ruszyliśmy!
Od początku miałam biec zachowawczo, taktycznie, pierwszy kilometr nie szybciej niż 3:57. Tłum niósł zwalniałam jak mogłam i ciach, pierwszy kilometr w 3:49! O głupia pomyślałam, zwolnij bo zarżniesz się jak za starych dobrych czasów. W ten sposób zwolniłam i drugi zrobiłam w 3:58. Na luzie. Dwa z pięciu za mną i jeszcze nie boli, noo jest dobrze. Na trzecim kilometrze widziałam zawracającą czołówkę, gdy sama zawróciłam słyszałam doping od biegaczy (szczególnie biegaczek), robiło się już ciężko, ale nawet miałam siłę troszeczkę się uśmiechnąć. Trzeci strzelił w jakieś 3:51. Jest fajnie pomyślałam. Teraz nie szarp i trzymaj to do końca. I tak wytrzymałam. Nie szarpałam, nie starałam się wyprzedzać, przyspieszać, po prostu chciałam to dobiec i dobiegłam. Czas biegu 19:24, średnie tempo 3:53.
Jak na moje ostatnie miesiące wynik jest naprawdę dobry. Właściwie jest to wynik prawie na moim poziomie sprzed kontuzji, a zrobiony na znacząco niższej objętości. Ostatnio biegałam 35-45 km w tygodniu, a zaczynałam od marszobiegów. Do tego bieg pobiegłam świetnie taktycznie. Równo, bez szarpania na początku i zdychania na końcu (jak się kończy większość 5 i 10 km), a mimo wszystko praktycznie na 100%. Bieg nie kosztował mnie wiele. Szybko po nim ochłonęłam, posprzątałam mieszkanie, wstawiłam pranie i spędziłam niedzielę z moimi kotkami 🙂
Może to nie był bieg z tych „wow, ale wymiatam”, bo wiedziałam na co mogę sobie pozwolić i tak to pobiegłam. Racjonalna optymistka mówią mi 😉 Zadowolona jestem, że udało się. Jest to dobry punkt wyjściowy do kolejnych treningów i startów. Moja głowa i nogi w jakimś stopniu się odblokowały. Pozwolę Hubertowi dołożyć do pieca i powalczę o kolejne sekundy za kilka tygodni. Tylko gdzie ja znajdę takie krótkie, fajne biegi ?