Podsumowanie miesiąca. Wrzesień 2017
Wrzesień zakończyłam bez przełomów i życiówek, ale żeby nie było tak smutno, stanęłam kilka razy na podium, wróciłam do pływania, zaliczyłam półmaraton w Disneylandzie, a na deser rewelacyjnie bawiłam się w Paryżu świętując urodziny. Jesień nie sprzyja powrotom do życia według planu, ale czas skończyć z pieszczeniem.
Na początku miesiąca wystartowałam w Praskiej Piątce, gdzie z czasem 19:05 zajęłam 3. miejsce, dzień później pobiegłam treningowo dychę w 41:01 zajmując przy okazji 2. miejsce, a w kolejny weekend po kilku leniwych dniach w górach wystartowałam na warszawskim Wilanowie w biegu na 5 km, który udało się wygrać z czasem 19:15. Zwycięstwa cieszą, wyniki trochę mniej, ale nie wszystko w życiu układa się po naszej myśli. Dlatego nie ma co za długo oglądać się za siebie, robię szybkie podsumowanie i idę dalej.
Po Praskiej Piątce postawiłam na reset. Miałam trochę problemów ze zdrowiem, stąd i trenować nie mogłam tak jakbym chciała. Po kilku dniach absolutnie wolnych, wróciłam do biegania, ale bez żadnych wytycznych. Wychodziłam i biegałam kiedy chciałam i tyle, ile chciałam. Pod koniec miesiąca czekał mnie półmaraton w Disneylandzie, spore wyzwanie zważywszy, że nie trenowałam z myślą o dłuższych dystansach, ale biorąc pod uwagę moją ogólną formę i wytrzymałość po triathlonach, czułam, że do mety powinnam dobiec bez problemu. Na luzie, bez życiówki, ale bez problemów. O dziwo, nie martwiłam się nogą ani przez chwilę, raczej tym, że może mnie odciąć energetycznie pod koniec. Czekałam na ścianę 😉 Na szczęście to Disneyland, więc nawet ze ścianą, najważniejsza była zabawa.
Tak jak już pisałam w relacji, obyło się bez ściany. Pobiegłam ze średnią 4:12, co uważam za naprawdę rewelacyjny wynik w mojej obecnej sytuacji. Może nie życiówkę, ale ten bieg dał mi z pewnością nową wiarę i energię. Dzięki temu miesiąc skończyłam z myślą, że jeszcze uda się pozbierać w tym roku i powalczyć o życiówki oraz liczbą kilometrów na liczniku 150.
Powrót po luźniejszym okresie nie jest łatwy. Jak wiecie, im dłużej się znajdujemy po ciemnej stronie mocy, tym ciężej wrócić na tę jasną, usłaną regularnymi treningami, akcentami, rozciąganiem, zdrową dietą… a gdy po tej samej stronie w tym samym czasie znajdzie się też druga osoba, wyjątkowo nam bliska – zadanie jest arcytrudne! Co kilka dni obiecujemy sobie z Bartkiem, że od jutra bierzemy się w garść, a wychodzi z tego tyle, że ja nie wychodzę na swój trening tłumacząc się zmęczeniem treningami innych, a Bartek wychodzi, ale tylko po to, by spalić zjedzone w ciągu dnia ciasteczka. Jako kobieta, biorę na siebie odpowiedzialność za domowe ognisko i powoli ogarniam nas oboje. A z pewnością siebie.
Wróciłam na basen, po 6 tygodniach przerwy. Co prawda do końca roku chcę chodzić tylko dwa razy w tygodniu, by zachować bazę i powoli przyzwyczajać się do tego, co czeka mnie od nowego roku, ale nie oznacza to luzu w wodzie. Pływam więcej i szybciej. W piątki mam zajęcia z grupą zaawansowaną i naprawdę musze nieźle spinać pośladki by mnie nie pogonili 😉 Brakowało mi tego. Pokochałam pływanie. Dostarcza mi olbrzymią dawkę satysfakcji i energii. W wodzie znajduję spokój nawet po najgorszych dniach, tylko do tej szóstej rano tak ciężko się przyzwyczaić.
W październiku chciałabym pokonać kolejną barierę i przekroczyć 200 km w miesiącu. Trzymajcie też kciuki za poranne bieganie. Za oknami jesień pełną gębą, trzeba wzmocnić motywację czym się da!