Mój trening w III trymestrze. Tydzień 32-40
No i nie zdążyłam. Mała była szybsza i wyprzedziła moje ciążowe podsumowania! Wiem, wiem, powinnam teraz pisać jak wygląda świat po tej drugiej stronie, ale porządek musi być (nawet w domu z noworodkiem) i chcę zakończyć cykl opisujący moje treningi ciążowe tydzień po tygodniu.
Jak widzicie po tytule i tak idę wszystkim na rękę i nie rozbijam jak dotąd na pojedyncze miesiące, a od razu przechodzę do podsumowania dwóch ostatnich w jednym wpisie.
W 32 tygodniu nastąpiła ogromna zmiana w moim trybie życia. Wspominałam już w poprzednim wpisie. Od początku września postawiłam na odpoczynek. Skończyłam z prowadzeniem treningów, a sama swoją aktywność ograniczyłam do ćwiczeń grupowych dla kobiet w ciąży dwa razy w tygodniu, ćwiczeń oddechowych oraz rozciągających (prawie codziennie) oraz spacerów na zewnątrz lub na siłowni na bieżni (średnio 2 razy w tygodniu, 5 km tempem w zależności od samopoczucia). Do tego cały czas szykowałam wyprawkę i mieszkanie na przywitanie naszej córki.
Wydaje się, że trochę sobie ten czas wypełniałam, a jednak… dłużyć się zaczął okropnie. Wspomagałam się książkami i serialami, spotkaniami ze znajomymi, randkami z Bartkiem. Nie mogłam niestety nigdzie już wyjeżdżać. W połowie września skończyłam zajęcia w szkole rodzenia i czekałam coraz bardziej niecierpliwie.
Praktycznie cały wrzesień zleciał jeszcze pod hasłem upałów, które znosiłam coraz gorzej. Woda mnie dosłownie zalewała. Gdy zważyłam się po swoim baby shower, byłam załamana. Przytyłam 6 kg w 5 tygodni! Ja wiem, że dobre ciacho czy żelki od czasu do czasu nie pomagają, ale bez przesady! Aż tak? Postanowiłam trochę się przypilnować i zdecydowałam się na przejście na dietę pudełkową. Z Wygodną Dietą spędziłam ostatni miesiąc ciąży. To był strzał w dziesiątkę. Pomijając już wagę, która stanęła (nie wiem czy to kwestia odżywiania, ponieważ u wielu kobiet w ostatnim miesiącu waga hamuje), zdrowe odżywianie poprawiło moje samopoczucie, a ja cieszyłam się faktem, że nie muszę robić zakupów i posiłków samodzielnie (pod koniec złapałam jakiegoś lenia i kompletny brak weny w kuchni).
Październik był już chłodniejszy, ale cały czas słoneczny. Upały może trochę dokuczały przez całą ciążę, ale nie zamieniłabym ich na mrozy. Sukienki i klapki to zdecydowanie najlepsi przyjaciele ciężarnej, gdy przyszedł czas zamienić je na cieplejsze rzeczy, wychodziłam z siebie. Spodnie za ciasne, buty za małe, płaszcz się nie dopina… patrzyłam na siebie i miałam dość ( a teraz tęsknię za tym czasem – choć nie nie, nie zamierzam go szybko powtarzać!).
Maszerowałam i ćwiczyłam do samego rozwiązania. Dni leciały, starałam się nie myśleć o czekającym mnie wyzwaniu. Nastawiałam się pozytywnie i zamierzałam bez strachu podejść do zadania. Jeszcze w sobotę (w niedzielę urodziłam) chodziłam na bieżni. Już wtedy mogłam przypuszczać, że „ten dzień” jest naprawdę blisko, gdy podczas spaceru zaczęłam płakać bez powodu (do tej pory zmiany nastrojów mnie omijały). Pojechaliśmy jeszcze do naszej ulubionej cukierni Bio Cake w Hali Gwardii, obejrzeliśmy film, Bartek poszedł spać, a ja zaczęłam liczyć skurcze…