trening

Podsumowanie miesiąca. Listopad 2017

Listopad miałam zakończyć wielkim wow na 10 km. Forma, życiówka, fajerwerki, a dalej płynne przejście na trenażer i szlifowanie formy pod 1/2 Ironman, który mnie czeka w marcu! Ach! Jakie życie byłoby piękne gdyby wszystko układało się tak, jak sobie zaplanujemy. Niestety, nie zawsze się udaje osiągnąć wyznaczony cel, nie zawsze nasza praca oddaje, ale zawsze możemy próbować się podnieść i iść dalej robić swoje.

Wróćmy na chwilkę myślami do listopada.

Mamy początek miesiąca, kontynuuję dobrą passę. Wszystko się układa idealnie. Na wietrznym stadionie w Suwałkach robię piękny trening, po którym nie czuję się specjalnie zmęczona: 1600,2000,1200,2000,800,2000,400. Jest dobrze, a z każdym dniem coraz lepiej. Czułam, że naprawdę jestem w świetnej formie i w ostatni listopadowy weekend mogę powalczyć o nową życiówkę na 10 km. Trening 7go listopada (4+3+2+1, gdzie 4 km pobiegłam po 3:55 nie wchodząc na próg) był kolejną optymistyczną przesłanką, że jestem na dobrej drodze.

Wszystko idzie po mojej myśli, poza jednym z ostatnich testów: biegu na 5 km. Paskudna pogoda i ogólne zmęczenie sprawiły, że nie udało się utrzymać tempa, ale wiedziałam, że czeka mnie luźniejszy tydzień, więc z pewnością się zregeneruję i w Mediolanie będę gotowa na walkę. W ostatnim tygodniu już mniej pływałam, ćwiczyłam tylko tyle, co z grupami, czułam się dobrze i wierzyłam w powodzenie misji Milano.

Jak było w Mediolanie wiecie z mojej relacji. Wróciłam bez życiówki i z chorymi zatokami. Biłam się z myślami co dalej, aż moje zdrowie zadecydowało za mnie. Cały tydzień spędziłam bez biegania, pływania i roweru. Ile mogłam, tyle z siebie dałam na zajęciach grupowych, poszłam na masaż, w czwartek czułam się lepiej, to i jogę zaliczyłam, ale na żadne aktywności wytrzymałościowe nie byłam gotowa.

Czuję się już lepiej, więc od tego tygodnia powinnam na nowo wchodzić w trening. Nie ukrywam, że nieudany start i tygodniowa przerwa wpłynęły na spadek mojej motywacji do zasuwania. Nie mylić do trenowania! Codziennie cieszę się aktywnością na wiele sposobów, ale trochę zeszło ze mnie powietrze w tym tygodniu i o ile mam ochotę potruchtać tak dla frajdy, kompletnie nie chce mi się napinać na żaden plan. Czy mi przejdzie?

Myślę, że przejdzie mi szybko. Zaraz obejrzę zdjęcia jak wygląda Iron w Nowej Zelandii, odpalę jakąś książkę albo wpis innego blogera, spotkam się z biegaczami, którzy przychodzą na treningi by czerpać motywację ode mnie, a prawda jest taka, że to transakcja wymienna i mi też od razu skacze motywacja 100 punktów w górę.

Nie chcę na sztywno planować grudnia. Niech to będzie miesiąc wejścia. Będę starała się zamienić proporcje biegania do roweru i podnieść objętość pływania. Trzymajcie kciuki.

Myśl z listopada: porażka może dać nam więcej niż kolejne zwycięstwo. Staraj się w ten sposóļ traktować swoje małe niepowodzenia.

fot. LukeZdunek

Share: