Zabiłam bohatera z dzieciństwa, czyli pożegnanie z Rockim
Natchniona filmem Creed. Narodziny legendy, postanowiłam odświeżyć sobie historię o Rockim Balboa, bohaterze mojego dzieciństwa. Pamiętam jak przez mgłę, gdy pełna podziwu siedziałam metr przed TV wpatrzona w niezwyciężonego bohatera. Razem z mamą oglądałam po kolei wszystkie części Rockiego w TV i na kasetach VHS. Wszystko po kilka razy. Z czasem nawet mogłam już nie zamykać oczu na walce z Ivanem Drago. Mama rozpływała się nad atutami Sylvestra Stallone jako mężczyzny, a ja nie mogłam wyjść z podziwu jak Rocky rozwala większych od siebie. Nie wiem, czy znałam już słowa waleczność i hart ducha, ale pewnie myślałam w tych kategoriach o Jego potędze. Rocky to. Rocky tamto. Rocky WOW! Gdy dostałam zielone światło na wyjście do kina (nie mogę spędzać zbyt dużo czasu w pozycji siedzącej), wybór filmu był oczywisty. Do kin właśnie wchodził Creed. Narodziny legendy, czyli powrót na ekrany Rockiego w roli trenera. Mój Rocky wrócił w idealnym momencie. Potrzebowałam kopa w stylu: „Nieważne jak mocno bijesz, ale jak dużo jesteś w stanie znieść i dalej iść do przodu.” Film zrobił na mnie ogromne wrażenie. Leciwy Rocky na ekranie niejednokrotnie sprawiał, że łezka kręciła się w oku. Wspomnienie legendy i wielkiego bohatera dobrze mi zrobiło. Sam film szczerze polecam i mocno trzymam kciuki by Sylvester został doceniony za całokształt twórczości. Historia Rockiego to kinowy klasyk. Cokolwiek zmieniło się w mojej świadomości, nie zmieniło się moje postrzeganie serii. Jednak zrozumienie Rockiego w życiu dorosłym, nie wyszło mi na zdrowie. Rockiemu z dzieciństwa też nie. Sorki.
Po powrocie z kina od razu wzięłam się za oglądanie Rocky I, II i tak do końca. Obecnie mogę mieć nieco zaburzone podejście do rzeczywistości, więc dla potwierdzenia lub odejścia od prezentowanych tu odkryć na temat Rockiego, obejrzę całą serię po pierwszym truchtanku. A póki co, zapraszam do przeczytania, dlaczego według mnie nie warto wracać do bohaterów z dzieciństwa.
Seria o Rockim to nie bajka. Historia bohatera nie jest wesołą opowieścią o łatwych zwycięstwach zwykłego chłopaka z Filadelfii. Każda część to ciężki kawał dramatu z życia bohatera, obraz tego, jaki okrutny bywa los, a dobre serce i naiwność komplikują życie w zepsutym społeczeństwie. Jak ktoś potrzebuje prostej motywacji, to lepiej nie sięgać po serię, bo można nieźle się zdołować. Rockiego poznajemy jako chłopca na usługach włoskiego gangstera, który lubi boksować, ale dawno przestał marzyć o zawodowstwie. Niespodziewanie los uśmiecha się do bohatera i zostaje wybrany spośród tłumu amatorów do walki o mistrzostwo z Apollo Creedem. 5 tygodni treningu i amator Rocky staje oko w oko z wielkim mistrzem. Przegrywa, ale walka była na tyle wyrównana, że Rocky stał się bohaterem ludu, a Creed nie może przestać myśleć o porażce. Niestety Rocky dość mocno oberwał, zaczęły się problemy z okiem, pojawił się strach przed kolejną walką. Rocky w końcu się przełamuje i wraca na ring. Wygrywa z Apollo i zaczyna się era Mistrza Rockiego. Sława, pieniądze, dobra passa na ringu. Szczęście niestety nie trwa długo, umiera pierwsza bliska mu osoba – trener Mick, a sam bohater dostaje potężny łomot, po którym strach przed ringiem wraca. Ledwo się pozbierał i traci kolejną bliską osobę, na ringu umiera dawny rywal, późniejszy przyjaciel i trener Apollo Creed. Bohater znowu zalicza gorsze chwile, chce jednak pomścić przyjaciela i decyduje się na trudną walkę z napakowanym sterydami Rosjaninem, Ivanem Drago. Determinacji i wytrzymałości nie można mu odmówić. Wygrywa walkę, ale wychodzi z niej mocno poturbowany, liczne uderzenia w głowę odbijają się na jego sprawności umysłowej. Do tego traci cały majątek przez nieuczciwego księgowego i z całą rodziną ląduje w punkcie wyjścia. Jego dobroduszność i wiara w ludzi ponownie zostają wykorzystane, gdy swój czas i energię poświęca trenując młodego, niewdzięcznego boksera z ulicy. Szósta część to już dramat na całego. Lata lecą, Rocky cierpi po stracie żony, brakuje mu ringu, syn żyje swoim życiem. Bohater jest samotny, zagubiony, nierozumiany przez otoczenie, ale dopina swego i jako starszy pan wraca na ring, udowadnia, że iskierka wojownika cały czas w nim tli i niby wszystko kończy się dobrze, ale mimo wszystko jakoś smutno. Trzeba przyznać, że los Rockiego nie oszczędzał. Jako naiwne dziecko widziałam szczęśliwe zakończenie, a szybko wymazywałam wszystkie negatywne momenty z pamięci. Z biegiem lat, doświadczenie i kurcząca się dziecięca naiwność sprawiły, że mocniej do mnie dotarły negatywne emocje. Rocky dobry chłopak, tylko życie k…
Postać Rockiego – bohater ułomny. Od początku można zauważyć, że Rocky nie należy do najinteligentniejszych ludzi, sam z resztą często to podkreśla. Nadrabia w zamian swoją empatią i optymizmem. Niestety głupota i krótkowzroczność bohatera momentami jest aż nie do zniesienia. Większość przykrych doświadczeń mógłby uniknąć, gdyby częściej kierował się rozsądkiem. Historia Rockiego to piękny przykład jak daleko można zajść dzięki determinacji i woli walki, ale też obraz jak szybko można wszystko stracić, gdy myślimy krótkowzrocznie lub wcale. Strategia „nie ważne jak mocno bijesz, ale ile jesteś w stanie znieść i iść dalej”, może i bardzo widowiskowa dla kibiców, ale dla boksera zabójcza. Gdyby nie ciągłe zbieranie mocnych ciosów, bohater dłużej cieszyłby się ringiem, a tak widzimy kilka spektakularnych walk, po których Rocky jest wrakiem i kończy karierę nie do końca spełniony. Dziś bokserzy tak nie walczą, bo zwyczajnie się nie opłaca. W bieganiu jest podobnie. Strategia, powoli, ale cały czas do przodu, charakteryzuje największych mistrzów. Na biegowym podwórku takim Rockim był Alberto Salazar, który wystrzelił i spalił się równie spektakularnie, o czym sam otwarcie mówi i przestrzega swoich zawodników. Najświeższy przykład – Ryan Hall – niesamowity talent i dramatyczne skutki przetrenowania w jednym. Także słynny cytat o tym, ile jesteście w stanie znieść puścicie w niepamięć! Znoszenie mocnych ciosów może i hartuje, ale za którymś razem każdy w końcu upadnie, bo nie ma ludzi niezwyciężonych.
Presja otoczenia. Presja ze strony innych, a także własne oczekiwania pchną do przodu, ale przy okazji też niszczą. Rocky przechodził na emeryturę w każdej części i w każdej części wracał na ring, bo ktoś zarzucał mu tchórzostwo. Dostawał łomot, wygrywał, przechodził na emeryturę i znowu wracał by coś udowodnić. Niby zawsze podkreślał, że fighters fight, ale gdyby nie rzucone wyzwanie, pewnie już w drugiej części korzystałby z uroków życia boksera na emeryturze. Do końca miałam problem z oceną sytuacji, co przemawia pierwsze: pasja czy ego?
Utopijny obraz sukcesu. Amator boksu minimalnie przegrywa z mistrzem świata po 5 tygodniach regularnego treningu, tak zaczyna się seria o Rockim. Przez 12 rund zbiera baty, by w ostatniej znokautować przeciwnika, w każdej części niemal zawsze ten sam schemat. Jesteśmy też świadkami niezwykłych dokonań, jak wyrzuca z ringu dwa razy większego Hulka Hogana, czy niszczy napakowanego sterydami Ivana Drago. Kiedyś nie mogłam wyjść z podziwu, dziś wolałabym nie filtrować filmu przez pryzmat wieku i dorobek kina, a dalej pozostać naiwnym dzieckiem.
Nie twierdzę, że seria o Rockim jest słaba, wręcz przeciwnie, uważam ją za klasyk kinowy, który warto znać. Postać Rockiego jest kompletna, od pierwszej do ostaniej części. Poznajemy fajnego bohatera, dobrego, prostego człowieka. Jest wdzięczny za życie i każdy prezent od losu, miłość, syna, przyjaciół, ring. Tacy ludzie to skarb. Niestety los nie oszczędza naszego bohatera i zbiera on ciosy na każdym etapie swojego życia. Mimo wszystko wstaje, zbiera się i idzie dalej, choć poturbowany i czasem już mocno przytłoczony, nie traci w sobie tej iskry dobrego człowieka. Nadzieja, bezinteresowność i dobroć cały czas w nim tlą i to jest najpiekniejsze w tej historii. Zbiera ciosy, ale cały czas idzie do przodu nie marudząc. Czy jednak Rocky to dobry pomysł na motywację? W trudnych chwilach lepiej nie sięgac po serię, bo tylko utwierdzimy się w przekonaniu, że życie polega na zbieraniu ciosów, a dla własnego dobra, czasem lepiej o tym zapomnieć i pozostać naiwnym dzieckiem.