Tylko ja i moje tempo, czyli na trasie Półmaratonu Hajnowskiego. Relacja prawdziwa

Wybaczcie, że tak niefajnie się zachowałam i ostatni tekst urwałam dosłownie sekundy przed startem. Dziś grzecznie przeprowadzę Was przez każdy kilometr biegu i tyle ile mogę opowiem o tym, co działo się bezpośrednio za metą i kilka godzin później. Półmaraton Hajnowski jeszcze raz! Czas, start!
W Białowieży wynajęliśmy dom dosłownie 100 m od startu. Co to był za luksus. Muszę przyznać, że poczuliśmy się tak komfortowo, że dosłownie na styk zdążyliśmy z rozgrzewką. Ja w sumie do połowy zdążyłam. Potruchtałam trochę, kilka wymachów, skipów, wykroków, wyskoków i… nie zrobiłam przebieżek, bo wołali już na linię startu. Półmaraton Hajnowski to kameralna impreza, liczy sobie około 300 uczestników. Bez problemu mogłam stanąć w drugim rzędzie i o nic się nie martwić. Organizator odegrał na rogu hejnał myśliwski, szybkie odliczanie i ruszyliśmy!
Pierwsze 2 km biegliśmy przez Białowieżę. Na nawrotce zobaczyłam Bartka, który biegł już z miną – prawa, lewa, tempo trzymam 🙂 Zaraz był też Paweł, który był bardziej kontaktowy i nawet wymieniliśmy się uśmiechami. Na pierwszym kilometrze zawsze trochę ponosi adrenalina i tłum, mimo wszystko starałam się hamować i biec według założeń, czyli 3-4 km spokojnie, tempem 4:12-15, a dalej jak noga będzie kręcić będę trzymać 4:10-12. Takie tempo zakładałam od początku. Do piątego kilometra biegłam jednak bez szału i pomysłu. Nie czułam tego biegu. Wiało okropnie, a ja biegłam między jedną, a drugą grupą i sama zbierałam cały wiatr na klatę. Niestety, ale obecnie jestem z formą w biegowej dziurze, albo są ludzie kilka sekund za mną, albo kilka przede mną, albo tacy co się zmieniają co 500 m. Nie potrafię złapać nikogo na dłużej, a uwierzcie, że jak przy mojej masie biegnie się 21 km pod wiatr samotnie, naprawdę nie jest łatwo. Ani fizycznie, ani psychicznie. Tym razem miało być jednak inaczej.
Wzięłam sobie do serca kilka rad Bartka i postanowiłam zaryzykować. Podpięłam się pod kobietę z Białorusi, którą prowadziło dwóch postawnych biegaczy. Podobnie zrobiła druga kobieta z Polski. Biegliśmy szybko, dużo szybciej niż zakładałam, ale schowana za dwoma biegaczami nie czułam się źle. Złapałam świetny rytm i zasuwałam. Wiedziałam, że długo nie mogę sobie na to pozwolić, bo na półmaraton tempem 4:05 gotowa nie jestem, ale na lepsze rozwiązanie w tamtej chwili nie wpadłam. Biegliśmy tak dobre 6 może 7 kilometrów. Tempo tego odcinka pozwoliło mi zanotować nową życiówkę na dychę. Białoruś cały czas przyspieszała, ja czułam się świetnie, ale wolałam nie ryzykować dłużej. Po zrobieniu kilomtra w 3:55, zapaliła się czerwona lampka. Rozum podpowiadał, że tempa poniżej 4 min/km długo nie utrzymam, a przede sobą miałam jeszcze 10 km.
Zaczęłam odstawać i znowu zbierać wiatr. Uważam, że mimo wszystko to było najlepsze rozwiązanie i w tamtym momencie byłam z siebie dumna. Na tym biegu pierwszy raz w życiu z kimś tak długo współpracowałam i nie stresowałam się ściganiem z innymi kobietami. Całą trasę myślałam tylko o sobie i swoim tempie. Miałam robotę do zrobienia – utrzymać zakładane tempo do końca, a nie zdychać po 15 km. Od 12 km znowu biegłam sama i aż do 17 km właściwie nie ma o czym pisać. Kilometry wychodziły +/- 4:11, byłam mocno skoncentrowana na pilnowaniu rytmu (jedyny parametr na który patrzyłam podczas biegu). Na 15-tym zgubiłam żel. Biegłam z nim tyle kilometrów trzymając w ręce, a w końcu jak chciałam go zjeść, moja ręka odmówiła posłuszeństwa i po prostu wypadł. Może to lepiej. Ogólnie cały bieg zrobiłam na dwóch łykach wody na 6 km i 12 km, a mój żołądek zachowywał się wzorowo nie tylko na trasie, ale i za metą.
Od 17 km poczułam skutki biegu pod wiatr i braków energetycznych. Rytm spadał poniżej 170, zaczął się chyba najgorszy fragment trasy: delikatne podbiegi pod non stop hulający wiatr. Może to głupie, ale poważnie myślałam o zejściu z trasy. Biegłam w półprzytomna. Momentami kompletnie mnie odcinało. Widziałam tylko fragment asfaltu i powtarzałam sobie w głowie 1,2,1,2,1,2. Wbiegłam do Hajnówki, zostały niecałe 2 km, warunki były coraz gorsze. Wiało i wiało i wiało. Odliczałam metry i miałam nadzieję, że zaraz nie zemdleję. Jakieś 300 m do mety zobaczyłam Bartka, przed samą metą Blady i Paweł zaczęli dopingować, spojrzałam na zegar, spięłam się na ostatnie metry i udało się przekroczyć metę po 1:28:49. Byłam czwartą kobietą w klasyfikacji generalnej i pierwszą w wiekowej.
Za metą nie padłam. Odzyskałam siły w jakiś magiczny sposób i szybko zapomniałam o umieralni na ostatnich kilometrach. Cieszyłam się swoim biegiem. Nawet nie samą życiówką, bo ta drgnęła minimalnie, ale ogólnie przebiegiem całego wyścigu. Czułam, że mam bardzo mocne nogi, poprawiła się moja technika i taktyka. Nie poddałam się, nie zdychałam, nie płakałam i nie bujałam w obłokach. Skoncentrowana zrobiłam swoje. Widzę, że trening przynosi efekty, moja forma idzie do góry. Po biegu czułam się świetnie, poza bolącymi pośladkami (nad którymi muszę mocno pracować), nic mi nie było. Zrobiliśmy z Bartkiem 4 km roztruchtania, wypiliśmy cydr pod sklepem, zjedliśmy watę cukrową i czekaliśmy na dekorację. Nasza ekipa do Warszawy wróciła z kilkoma żubrzykami i dwoma życiówkami: moją i Jurka.
Najważniejsza część Półmaratonu Hajnowskiego była jednak przed nami – biesiada w środku Puszczy Białowieskiej! Zgodnie jednak z zasadą co wydarzyło się w Białowieży, zostaje w Białowieży, nic więcej już nie napiszę. Mogę tylko polecić ten bieg z czystym sumieniem i liczyć, że spotkamy się tam za rok!
Pozdrawiam!
PS Dziękujemy Mezo za koszulki i płytę! Kawałek Muzyka Sport Motywacja był z nami przez cały wyjazd!
PS2 Dziękuję wszystkim za doping i gratulacje oraz cierpliwość tym, którzy dobrnęli do końca!