Kiedy jest odpowiedni czas na debiut?
Mówi się, że pierwszy raz nie może być udany, ale czy debiuty z definicji są trudne i rzeczywiście nie mamy nad tym kontroli? Jak to jest z debiutami w sporcie, albo węziej, w bieganiu? Czas debiutu zawodowca zazwyczaj jest sprawą przemyślaną, zaplanowaną, wynikową przygotowań, możliwości, dyspozycji, dalszych planów, długich rozmów z trenerem… nawet gdy coś pójdzie nie tak, jest mniejsze prawdopodobieństwo na kompletną katastrofę. U amatorów sprawa wygląda często zupełnie inaczej, najpierw jest debiut, a później przemyślenia, dalsze plany, szacowanie swoich możliwości. Czy odkrycie odpowiedniego czasu na debiut coś by zmieniło?
Temat nie przypadkiem wzięłam na warsztat akurat teraz, po wysypie wiosennych maratonów. Gdy spora grupa biegaczy mogła na własnej skórze doświadczyć uczucia debiutu/udanego debiutu/nieudanego debiutu w maratonie. Sama bez biegania dużo myślę nad samym sensem biegania i ogólnie życia zabieganego człowieka. Więcej obserwuję, szerzej patrzę. W treningu niestety bywa tak, że mam klapki na oczach i po prostu pędzę przed siebie. A teraz skoro mogłam przysiąść i pomyśleć, to tak sobie wymyśliłam, że żałuję swojego debiutu w maratonie i gdybym miała szansę coś zmienić, byłby to czas mojego debiutu. Postanowiłam podzielić się z Wami tymi myślami.
O ile uważam, że debiuty faktycznie z definicji są trudne, co przede wszystkim wiązałabym ze stresem, o tyle w przypadku debiutów sportowych, np. w takim maratonie, wiele trudów w prosty sposób możemy sobie oszczędzić.
Maraton w pierwszej kolejności powinien wiązać się z gotowością mentalną (wiek) i fizyczną (trening), te dwa czynniki powinny być absolutnie spełnione. W moim debiucie zabrakło i jednego i drugiego. W wieku 22 lat zdecydowałam się na pierwszy maraton z treningu w rytmie slow i tak też go ukończyłam – 4 godziny 24 minuty. Nie byłam ani szczęśliwa ani dumna, ale wiadomo, wynik rzecz drugorzędna, każdy ma inne cele, tu chodzi o sam sens debiutu. Czy był mi potrzebny taki debiut? Dziś uważam, że nie i gdybym miała drugi raz debiutować w maratonie, zrobiłabym to w wieku 26-28 lat lub po 5 latach biegania. Mam jakieś takie poczucie w sobie, że za wcześnie zaczęłam, za bardzo się spieszyłam i choć teoretycznie tych maratonów nie mam na swoim koncie za wiele ( 8 maratonów – 6 lat biegania), to połowa była niepotrzebna. Co ona tam wie, pomyślała w tym momencie część czytelników, prawdziwe bieganie zaczyna się po maratonie, dodała druga 😉
Presja otoczenia i trend więcej znaczy lepiej w bieganiu amatorskim jest ciągle żywy i ma się dobrze. Jeżeli nie zamierzasz rzucać biegania po maratonie, polecałabym przemyśleć debiut kilka razy, maraton nie ucieknie, a odhaczenie go na swojej liście celów po linii najmniejszego oporu nie jest wyczynem (nie zmieszczenie się w obecnych limitach na pewno jest). Uprzedzam, nie twierdzę, że maratony są tylko dla szybkich, ale dla tych przygotowanych i biegających. Maraton to ogromny wysiłek, do którego po prostu warto się przygotować albo darować sobie. Chcesz wiedzieć jak to jest? Bez przygotowania, po prostu cierpisz, tyle mogę opowiedzieć. Jak się przygotujesz, zrozumiesz po co biega się maratony, bo mentalność maratończyka wynika przede wszystkim z godzin spędzonych w treningu.
Warto mieć własne cele i motywację, a do tego nie dać się presji otoczenia, tylko spokojnie robić swoje. Na maraton zawsze jest czas, właściwie spokojnie można poczekać do 30tki, 40tki, a nawet 50tki, jak pokazał Sławomir Szczęsny. Chcesz debiutować wbrew moim opiniom? Masz prawo, odpowiedz tylko sam przed sobą, po co ci ten debiut?
Z drugiej strony, jestem wdzięczna za swoje doświadczenia maratońskie. Dzięki nim wiem dwie rzeczy: z kolejnym maratonem poczekam na naprawdę specjalną okazję, a do debiutu w triathlonie zamierzam poważnie i spokojnie się przygotować.
A teraz chętnie poczytam o Waszych debiutach i podejściu do nich, a może zna ktoś odpowiedz na tytułowe pytanie?