trening

8 dni treningowych w górach średnich, krótkie podsumowanie i dalsze planowanie

W zeszłą sobotę rozpoczęliśmy prywatny obóz biegowy w St. Moritz, w Szwajcarii. Mam za sobą osiem dni treningowych. Czas napisać co robiłam, jak się czułam i co planuję dalej.

O treningu w górach średnich sporo słyszałam i czytałam przed wyjazdem. Pierwsza rada, z którą w przypadku treningów na wysokości zawsze się spotkasz brzmi: uważaj przez pierwsze dni i nie rób nic ciężkiego. Każdy potrzebuje aklimatyzacji, czyli czasu, w którym organizm zacznie przyzwyczajać się do nowych warunków. W przeciwnym razie możesz się szybko przetrenować. Co to oznacza? Oznacza lżejsze bieganie niż na nizinach. Odpuszczamy mocne akcenty i przez pierwsze dni skupiamy się głównie na objętości. Co do tego, ile taki okres powinien trwać, nie ma jednej złotej rady i każde badania oraz opinie trochę od siebie się różnią. Rozpiętość jest dość spora, zalecenia wahają się od 3 do 10. Idąc za radą, 4 dni biegałam spokojnie, 5-go odpoczywałam, a 6-tego zrobiłam pierwszy mocny trening.

runtheworld st moritz11

Z tym bieganiem w górach i aklimatyzacją, nie jest tak, że trzeba, bo się inaczej nie da. Da się biegać i teoretycznie zwykły truchtacz dużej różnicy nie zauważy (poza cięższym oddechem na pierwszych kilometrach). To całe przyzwyczajanie organizmu ma sens w przypadku wykonywania konkretnego treningu biegowego, bez tego łatwo się przetrenować.

Już sobotnie rozbieganie od razu po przyjeździe pokazało, że nie jest tak źle jak myślałam, ale mówią, że to złudne wrażenie, więc na wszelki wypadek słucham się mądrzejszym i naprawdę nie przesadzam z treningiem. 17 km spokojnego biegu – done!

W niedzielę, wypoczęta i najedzona ruszyłam na długą wycieczkę biegową. Uzbrojona w aparat przynajmniej miałam pewność, że nie będę biegła za szybko. Moją misją były zdjęcia i dystans, a nie tempo 🙂 W ten sposób biegałam ponad 2 godziny średnim tempem +5:40. Dawno tak długo nie biegałam i do tego w takim tempie. Było ciężko szczególnie ze względu na teren, mój brak orientacji, który poprowadził mnie wysoko w górę oraz duszne powietrze. Sapałam jak w 30 stopniowym upale robiąc interwały, a to była zwykła wycieczka w pierwszym zakresie. Zamęczyłam nogi tym truchtem. To był dzień, gdy pomyślałam, że faktycznie będzie mi tu ciężko potrenować. Czy to aby na pewno był dobry pomysł, biorąc pod uwagę mój stopień wytrenowania? Nie oczekuję cudów, nie chcę tylko się przetrenować. Kobieta zmienną jest.

runtheworld trening st moritz

Poniedziałek, to dzień, gdy mogłam trochę odmulić swoje nogi. Rano zakończyłam bieg 3 kilometrami w drugim zakresie, a wieczorem zrobiłam luźne bieganie z wplecionymi dwusetkami, na takim delikatnym hamulcu. Nadzieja znowu odżyła! Tu się da biegać i nawet w miarę szybko też się da. Poza głośniejszym oddychaniem, dużej różnicy naprawdę nie widziałam. Łącznie wyszło 18 km. Czekałam z niecierpliwością na pierwsze boom! akcenty!

runtheworld dwusetki

We wtorek znowu miałam trening rano i wieczorem. Strasznie nie lubię takiego dodawania, 10 + 8, ale jak już wspominałam – w górach zaufałam Bartkowi. Na pobudzenie były podbiegi na czczo, 10×30 sekund, wieczorem spokojny bieg. Muszę dodać, że powoli zaczęłam zauważać, że ciężko mi się wchodzi na wyższe tętno, a męczę się dużo szybciej.

runtheworld bieg

W środę nie robiłam nic. Wypadło idealnie. Pogoda była fatalna, a ja zajechana biegami, ćwiczeniami i wędrówkami górskimi. Oczekiwałam na najlepsze.

Czwartek – pierwszy mocny trening. Stres jak przed zawodami. 5 km tempem maratońskim, 4 km półmaratońskim i 3 km na dychę. Czy ja tu rozwinę takie prędkości? Tak się zestresowałam, że pierwszą piątkę zrobiłam średnio w 4:15, czwórkę już ledwo trzymałam 4:10, a trójkę zamieniłam na dwójkę i myślałam, że wypluję płuca. Moje tętno mnie oszukało. Nigdzie o tym nie czytaliśmy, ale oboje zauważyliśmy pewną zależność, oddycha się ciężej, ale nie jest to równoznaczne ze wzrostem tętna. Tętno rośnie, ale dużo mniej niż na nizinach. Myślę, że dużo się nie pomylę jak napiszę, że mam średnio 10 uderzeń niższe w górach niż na nizinach. Zmęczona, ale zadowolona!

running st moritz

W piątek znowu mogłam się wykazać. Poranne 20 km BNP, zrobiłam dużo spokojniej niż zazwyczaj, ale mimo wszystko fragmenty pod wiatr mocno dały się we znaki. Tego dnia sugerowałam się głównie swoim tętnem.  Biegam jak wyjęta z książki, a może to towarzystwo elity z Japonii robi swoje 😉 Popołudniu znowu wybraliśmy się na wycieczkę w góry, dzięki czemu nasze twarze zostały już doszczętnie spalone, a czwórki zabite.

runtheworld bnp

Jak ja lubię takie dni, po takich tygodniach. Dzisiejsza sobota była lekka i krótka. Nie wiem, czy kiedykolwiek w życiu zaliczyłam bieg z tak niskim tętnem, oficjalnie mogę uznać to za swój rekord. Na 140! 12 km człapania, tylko po to by wyczłapać i zapomnieć.

runtheworld bieganieCo za mną i czego się dowiedziałam:

Połowę obozu mam praktycznie za sobą. Zrobiłam około 140 kilometrów. Każdy trening kończę truchtem na trawie, rozciągam się średnio 20 minut, stabilizuję i ćwiczę brzuch co drugi dzień. Podczas biegu oddycha się ciężko, szczególnie pierwsze dwa kilometry, później jakoś idzie. Dużo szybciej się męczę i nie jestem w stanie biegać na równie wysokim pulsie co na nizinach. Średnio wychodzi jakieś 10 uderzeń mniej. Podbiegi i wiatr traktuję tu jak sprzymierzeńców. Nie mogę się uśmiechać z uwagi na moje pękające czoło. Wrócę bez skóry na twarzy – to na pewno.

running sankt moritz runtheworld

Co przede mną i czego oczekuję:

Przede mną jeszcze osiem dni, w tym 5 mocniejszych. Co przyniosą treningi okaże się w swoim czasie. Nie liczę na cuda, obóz traktuję jak wakacje i test, czy będą efekty, czy nie, chętnie znowu się tu wybiorę, a może stestuję jakieś inne średnie góry 😉 Bieganie i klimat górski bardzo nam się spodobały, w głowie zaczynają pojawiać się nowe pomysły. Może w końcu spróbuję swoich sił w jakimś małym biegu górskim…

Pozdrawiam!

Share: