motywacja

„Maratończyk” Bill Rodgers i Matthew Shepatin, lektura dla osób, które czują bieganie

Jestem pod wrażeniem i jednocześnie ogromnie żałuję, że poznałam Billa Rodgersa tak późno. Niesamowity człowiek, który już dawno powinien znaleźć się w gronie osób mocno mnie inspirujących. Wyobrażacie sobie kogoś kto średnio przemierza 200 km tygodniowo, do tego pracuje jak na amatora przystało, mieszka z dziewczyną i wygrywa największe maratony na świecie bez większego wsparcia z zewnątrz? Ot taki sobie maratończyk z życiówką 2:09:27, który dzięki wielkiej pasji, determinacji i pracy stał się jednym z najlepszych amerykańskich długodystansowców i przyczynił się do rozwoju mody na bieganie amatorskie. Bill Rodgers jest czterokrotnym zwycięzcą Maratonu w Bostonie i Nowym Jorku, wygrał także Maraton w Fukuoce i wiele innych światowej klasy imprez. Biegał (najintensywniej) w latach 70-tych i 80-tych, czasach, gdy bieganie było mało popularne, a nawet uważane za czynność bezwartościową. Jego i biegaczy jemu podobnych (m. in. Salazar) historie zapoczątkowały boom na bieganie maratonów wśród takich jak my – amatorów pełnych pasji i ambicji, z marzeniami i chęciami do zrobienia czegoś ponad to, co przyziemne i materialne.

BillRodgers_boston79

Jeżeli nie znasz jeszcze Billa Rodgersa, a uwielbiasz poznawać sylwetki i historie niesamowitych ludzi, koniecznie musisz przeczytać Maratończyka.

Maratończyk, to nie jest historia o urodzonym zwycięzcy, który od dziecka uczył się biegać i wygrywać, w komfortowych warunkach, pod okiem trenerów, dietetyków, masażystów, który żył z biegania, czy kochał bieganie od pierwszego wejrzenia. Billa Rodgersa poznajemy jako zwykłego człowieka, hipisa, studenta, który lubił wypić, zapalić i się wybawić. Był biegaczem średniodystansowym w latach młodości, ale w dalszych etapach życia rozstawał się i wracał do biegania jak mu się podobało. Na studiach mieszkał i przyjaźnił się z Amby Burfoot, czasem towarzyszył mu podczas treningów przygotowujących do maratonu, ale robił to raczej dla zabicia czasu i spędzenia miłych chwil w dobrym towarzystwie niż dla potrzeby odbycia treningu. Dopiero gdy zobaczył swojego kolegę wygrywającego Boston Marathon w 1968, Bill „przebudził się” i zapragnął inaczej pokierować swoim życiem. Od tej pory chciał biegać i wygrywać maratony.

AR-140409775.jpg&maxw=800&q=90

Maratończyk to historia człowieka, w którym miłość do biegania dojrzewała z każdym kolejnym kilometrem, aż doszedł do absolutnego zatracenia się w bieganiu. W końcu bieganie go wciągnęło na tyle, że potrafił biegać nawet 300 km tygodniowo i nie wyobrażał sobie dnia bez kilkunastu mil. Wychodził na trening w przerwie obiadowej w pracy, o północy truchtał we własnym mieszkaniu, a nawet dokręcał swoje minimum bezpośrednio po zawodach. Biegał jak szaleniec, ścigał się na maksa, gdy chciał zatrzymać się i napić wody, czy zawiązać but – robił to, a i tak dobiegał pierwszy. Był biegającym hipisem, którego mało kto rozumiał, ale on tak czuł bieganie i inaczej nie potrafił. Lubił biegać dla samego biegania i wygrywać dla samego wygrywania. To były czasy, gdy biegacze tacy jak on robili to z miłości, na zawodach rywalizowali ze sobą, ale poza nimi tworzyli wielką zgraną paczkę kumpli, biegową rodzinę.

Frank-Shorter-and-Bill-Rodgers

Czytając tę książkę dowiadujemy się, jak wyglądało bieganie przed wielkim boomem. Poznajemy bieganie z czasów, gdy czołowi zawodnicy amerykańscy nie mogli liczyć na wsparcie rządu, musieli pracować jednocześnie przygotowując się do olimpiady, sami kompletowali swoje stroje, radzili z kontuzjami i zbierali pieniądze na wyjazdy, a na zawodach krajowych mogli co najwyżej wygrać mikser lub komplet opon (przy czym mało który miał samochód). Wygrany NYC Marathon nie oznaczał wielkiej sławy i przypływu gotówki, te czasy dopiero miały nadejść… Wtedy chłopaki biegali bo lubili ganiać za motylami 🙂

1975_boston_bill_rodgers

Historia Billa Rodgersa jest inspirująca, bo opowiada o zwykłym człowieku, który nie miał łatwej drogi na szczyt. Swoją karierę rozpoczął od porażki (pierwszego maratonu nie ukończył), zanim swoje wybiegał musiał wiele poświecić i doświadczyć. Jego historia pokazuje, że chcieć, znaczy móc i to od nas samych zależy jak daleko możemy dojść. Po latach opowiada o bieganiu z niezwykłą pasją i uczuciem, ale też nostalgią. Wspomina jaki wpływ miało bieganie na jego i jego bliskich, jego zdrowie i obecne życie. Przyznam, że był moment, w którym uroniłam kilka łez. Mogłabym jeszcze tak długo rozpływać się i rozczulać, ale lepiej zrobię jak skończę i pozwolę Wam samym przeczytać. Naprawdę polecam.

Pozdrawiam!

Share: