Głowa na zawodach, element, który zrobi z ciebie zwycięzcę
W bieganiu nie ma miejsca na zbyt wiele romantyzmu. Twarde dane, statystyki, bilans zysków i strat, ciągłe analizy i regularne sprawdzanie formy. Końcowy wynik zawodów musi wychodzić z treningu. Jeżeli wynik wychodzi z treningu niemal w 90% można być pewnym powodzenia na zawodach. Ta pewność, to swoją drogą bardzo ważny czynnik i nawet jak coś nie do końca wychodzi z treningu lepiej ją zachować niż załamać się jeszcze przed startem. Jednak sam trening to tylko jakieś 90% powodzenia (moje mało naukowo poparte wyliczenia), pozostaje jeszcze to „coś”, co sprawia, że mimo najlepszego przygotowania zawalamy zawody. Osiągamy wynik dużo gorszy od zakładanego, dużo gorszy od prognozowanego na podstawie naszych treningów. Podchodzimy do łamania 3 godzin w maratonie któryś raz z rzędu, albo tak jak ja do 40 minut na dychę. Na treningach robimy stały progres, biegamy coraz lepiej, biegamy dużo lepiej od osób, które uzyskały już upragniony przez nas wynik. Porównujemy się (co nie jest dobre, bo każdy jest inny), panikujemy i szukamy przyczyn takiego stanu. Dręczą nas pytania typu: Czy to bieganie na pewno jest dla mnie? Kosztuje mnie tyle pracy, a wciąż nie mogę przeskoczyć dla większości tak banalnej granicy, dlaczego? Co robię źle? I tak dalej, i tak dalej… Co poza treningiem składa się na końcowy wynik biegu? Dobry dzień, predyspozycje i głowa. Dziś na warsztat weźmy ostatni punkt. Pamiętajcie! Potęgi głowy nie docenia tylko ten, kto jeszcze nie poznał jej złego oblicza!
Dzień zawodów to ważne przeżycie dla każdego. Nieważne, czy ktoś staje na starcie treningowo, walczy o nową życiówkę, czy miejsce na podium. Zawody, to zawody i element stresu musi wystąpić. Z resztą jest to ważny element i pożądany przez nas biegaczy. Delikatny stresik i adrenalina sprawiają, że amatorzy tak chętnie startują w zawodach. Prawda? Czasem jednak ten stres bierze górę nad zdrowym rozsądkiem, paraliżuje nas, osłabia psychicznie, a co za tym idzie i fizycznie, wtedy z marszu przegrywamy. Stresujemy się za bardzo, powątpiewamy w swoje możliwości, zmieniamy taktykę ,panikujemy, to wszystko składa się na to „coś”, co sprawia, że możemy zawalić zawody. Dziś chciałabym opowiedzieć jak ja pracuję nad swoją głową, co mnie osobiście osłabia, jak z tym uczę się walczyć i wygrywać małe bitewki biegowe. Może niepotrzebnie zdradzam swoje słabe punkty psychiczne, ale taka rola blogera – dobro czytelników najważniejsze, a ja skoro jestem już w stanie publicznie pisać o moich słabych punktach jestem chodzącym dowodem na to, że metody działają!
Najważniejsze to odkryć i przyznać się przed sobą do swoich słabych punktów, dalej jest już z górki.
Jeden gorszy kilometr, to jeszcze nie wynik! Lubię biegać pod linijkę i od początku do końca kontrolować czas, a każdy kilometr biec zgodnie z planem, a nawet z delikatnym zapasem. Jednak przekonałam się już kilkakrotnie, że nie zawsze tak się da. Gorsze kilometry się zdarzają, czasem w środku zawodów masz podbieg, kolkę, czy zakrztusisz się żelem i niestety tempo drastycznie spada, czasem jesteś już zmęczony i po prostu zwalniasz, to normalne i nie świadczy jeszcze o końcowym wyniku. Zawsze jest cień nadziei, że to tylko chwilowa niedyspozycja. Nie można tylko poddać się negatywnym myślom, zebrać się w sobie i postarać się walczyć od kolejnego odcinka. Skoro byłeś gotowy na planowane tempo na pewno uda się pozbierać, siły wrócą, nie można tylko z miejsca założyć, ok, to już koniec, od tego momentu biegnę już wolniej. Nie! Nie! Nie! To największy błąd! Długie dystanse są nieprzewidywalne, na takim maratonie będziesz upadał i podnosił się jeszcze milion razy, tylko daj sobie szansę! Spróbuj wstać. Ja w takich momentach nauczyłam się jeszcze jednej ważnej rzeczy, jeżeli taki kryzys łapiemy na półmaratonie, czy maratonie, może świadczyć o potrzebie sięgnięcia po żel lub napój. Chwile upadku i negatywne myśli łapiemy najłatwiej w momencie głodu energetycznego. Szybki strzał cukru pozwoli otrzeźwić umysł i wrócić do realnej walki! Jeden gorszy kilometr, to jeszcze nie wynik – tak sobie powtarzam, gdy spada mi tempo na zawodach. I nawet jak nie wrócę do tego początkowego, to zawsze udaje się chociaż minimalnie przyspieszyć, czasem dość chaotycznie, ale walczyć do końca.
Bądź dobra dla siebie i każdy kilometr traktuj indywidualnie Każdy kilometr to walka i niezależnie od tempa staram się każdy traktować jak pojedynczą bitwę do wygrania. Na trasie odganiam negatywne myśli jak najdalej i skupiam się na pozytywach płynących z każdego z nich. Chwalę samą siebie za utrzymane tempo, pokonany podbieg, czy oddech. Nie myślę o tym ile mnie jeszcze czeka, ale o tym ile już zrobiłam i z siebie dałam. W biegu skupiam się na plusach (po biegu to się zmienia), póki jestem na trasie muszę absolutnie wierzyć w swoje siły. Jedna gorsza myśl i słabniemy w oczach, wynik oddala się. Pozytywne myślenie i zadowolenie z siebie, cokolwiek by się nie działo – szukam plusów sytuacji, inaczej o wiele gorzej skończyłabym wiele biegów. Biegi, na których pomyślałam: o rety, jeszcze tyle przede mną – należą do najsłabszych, te z kategorii, tyle już z siebie dałam, kolejny świetny fragment za mną, wspominam najmilej.
Tylko JA i MOJE TEMPO Nie lubiłam czuć presji ścigania się. Wiedząc, że biegnę na dobrym miejscu, słysząc od kibiców: Brawo! Jesteś 3 wśród kobiet, zaczynałam się stresować, denerwować powątpiewać w swoje siły i od razu wymiękałam. Dalej nie lubię presji ścigania się, ale nie poddaję się z góry tak często. Strach przed ewentualną przegraną sprawia, że wiele osób świadomie woli się poddać. Mało logiczne, ale coś w tym jest. Mnie osobiście pomaga w takich chwilach kompletnie wyłączenie się z otoczenia. Nie obchodzi mnie, która jestem, kto na co liczy, kto mnie goni, najważniejsza jestem ja, trasa i moje tempo. Myślę tylko o tym co ja mogę osiągnąć i na ile mnie stać, oczekiwania innych mnie nie obchodzą. Tylko ja i moje tempo – to sobie powtarzam bardzo często na trasie (w rytm kawałka Tylko ja i moja przestrzeń :))), całą resztę mam w d…
Nie ma barier nie do pokonania Sama myśl o tempie 4:00 była dla mnie bardzo długo paraliżująca. Może to kwestia mitów krążących wokół dychy poniżej 40 minut i jej głęboka symbolika świadcząca już o przekroczeniu kolejnego etapu przez biegacza, sprawiają, że tak ciężko to zrobić psychicznie. Kiedyś miałam podobnie z 5:00, ale jakoś sprawniej się z nią uporałam. Paraliż tempem 4:00 ogarniam dużo dłużej. Jak on się objawia? Potrafiłam biec tym tempem nieświadomie długie kilometry na treningu, a gdy tylko zdawałam sobie sprawę, że właśnie przekraczam tę magiczną granicę na zawodach, zwalniałam, jak przed jakimś radarem. Bardzo długo tempo 4:00 byłam w stanie utrzymać tylko 2- 5 km, a później lipa, a na treningach robiłam tyle jako zakończenie 20 km BNP. W końcu przestałam myśleć o tym tempie jak o magicznej granicy, której przekroczenie symbolizuje przejście do innego biegowego świata. Traktuję je na równi z innymi liczbami, w końcu to tylko liczby. Od tamtej pory biega mi się dużo lżej, w Reykjaviku na półmaratonie myślałam, że padnę ze szczęścia, że utrzymałam te 4:00 tak długa, a przecież oficjalnie dychy poniżej 40 minut jeszcze nie zrobiłam 🙂 Nie ma barier nie do pokonania, większość ograniczeń tworzy nam nasza własna głowa, czasem trzeba ją oszukać i zapomnieć o barierach, granicach, symbolach, ograniczeniach. Włączyć na luz i jazdę bez trzymanki. Co będzie, to będzie, życie pokazuje, że bez spiny można więcej.
To chyba tyle z głównych demonów osłabiających mnie na zawodach. Nad wszystkim naprawdę da się pracować, trzeba tylko chcieć podjąć walkę. Od mentalnego twardziela, do prawdziwego zwycięzcy jest tylko mały krok!
Pozdrawiam!
PS 1 Macie jakieś swoje paralizatory, które sprawiają, że miesiące przygotowań idą w d… gdy stajecie z nimi oko w oko? Nauczyliście się już je nazywać i walczyć? A może macie podobne do moich?
PS 2 W jednej kwestii dostaję ostry łomot i nijak nie umiem wygrać. Myślałam nawet o warsztatach: Jak dobrze wyglądać w biegu? Ostatnie zdjęcie to mój absolutny hit w dorobku! Kiedyś będę nim dzieci straszyła!
PS 3 Gdyby ktoś jeszcze miał ochotę oddać na mnie swój głos w Plebiscycie na Biegowego Dziennikarza Roku 2015 (udział biorą głównie blogerzy) może to zrobić do 9 go września wysyłając sms o treści MEDIA<21> na numer 70068 lub internetowo (całkowicie za darmo) wchodząc w formatkę pod linkiem KLIK-KLIK . W ostatnich zgłoszeniach cząstkowych byłam na trzeciej pozycji, także już Wam bardzo dziękuję i mam nadzieję utrzymać się w tej zacnej pierwszej 10tce 😉 Więcej na stronie Festiwalu Biegowego. A o samym Festiwalu i moich planach startowych na ten czas napiszę już wkrótce. W zeszłym roku Krynica zrobiła na mnie ogromne wrażenie, w tym mam nadzieję, że na wrażeniu się nie skończy i coś sobie pobiegam 🙂