Bieg Wśród Krasnych Pól, czyli start na lokalnej ziemi
Na wieść o biegu organizowanym w Krasnopolu, mojej rodzinnej miejscowości ucieszyłam się jak dziecko. Tego mi brakowało! Wystartować u siebie i mieć okazję wziąć udział w klasyfikacji mieszkańców. Marzenia banalne, ale dla kogoś, kto żyje trochę jak pies na tymczasie, bezcenne. Na biegu w Krasnopolu nie mogło mnie po prostu zabraknąć. Bieg został zorganizowany w ramach obchodów Dni Krasnopola, za co wielki ukłon w stronę nowych władz. W końcu coś więcej niż stragany i disco polo – choć i na taką zabawę miejsce się znalazło. Cieszę się, że bieganie dotarło nawet tu, bo warunki są naprawdę znakomite. Nigdzie nie trenuje się mi tak dobrze, jak w Krasnopolu. To wymagający teren, ale widoki i wyniki rekompensują. A jak biega się zawody w tych rejonach?
Trasa biegu prowadziła drogami szutrowymi, polnymi i leśnymi, z asfaltem mogliśmy się spotkać dopiero na ostatnim kilometrze. Zawodnicy mieli okazję przez około 11,6 km zaliczyć jedne z lepszych zbiegów i podbiegów w najbliższej okolicy. Kto biegał Maraton Wigry, czy Bieg Bobra, wie, że organizatorzy dbają, by można było zdrowo się zmęczyć, a Bieg Wśród Krasnych Pól, to przedsięwzięcie, w którym też mieli swój udział. Krzysiek i Gabriela jako miłośnicy biegów górskich postarali się i tym razem – trasa świetna!
Start zaplanowany był spod Góry Różańcowej, lokalnego punktu turystycznego i religijnego. Miejsca, które zna praktycznie każdy, więc gdy autokary pobłądziły, wszyscy nieźle się zdziwili, pośmiali, ale w końcu wszyscy dojechali. Zrobiło się naprawdę lokalnie. Kilka minut spóźnieni stanęliśmy na starcie i dalej wszystko przebiegało już płynnie.
Od początku nie wiedziałam jaką obrać taktykę. W startach crossowych nie mam doświadczenia, póki co asfalt zajmuje najważniejsze miejsce w moim sercu, a polne drogi traktuję jako miejsce na trening, choć z ilością podbiegów też nie przesadzam. Do tego dystans 11,6 km zapowiadał wysiłek, niezależnie od tempa (poprawka na trasę), na granicy, której mam już dosyć. Czerwiec i lipiec kompletnie mnie zniszczyły jeżeli chodzi o tempo na dychę. Na samą myśl o biegu w takiej intensywności boję się cierpienia. Przesadziłam z walką o złamanie 40 minut, moja głowa i nogi mają dosyć. Mam nadzieję, że do listopada się pozbieram.
Ruszyliśmy! Wiedziałam, że na wygraną wśród kobiet nie mam co się porywać, więc zostało mi pilnować swojego miejsca i dobiec w granicach przyzwoitości. Ja wiem, że mieszkańcy, rodzina i pewnie połowa czytelników, ze zdziwieniem przyjęła wiadomość, że nie wygrałam, ale moi drodzy, nie można wygrywać wszystkiego! Fakt, biegam dużo, coraz lepiej, ale to cały czas jest poziom zwykłej amatorki. Mi naprawdę sporo brakuje do kobiet biegających zawodowo, wiec ogarnijcie się i dajcie mi trochę czasu 😉 Bieganie nie działa tak, że postanawiasz postarać się bardziej, stajesz na starcie i wygrywasz. Biegniesz tyle, na ile jesteś gotowy, nigdy więcej, częściej mniej. Wczorajsze tempo by wygrać bieg było poza moim zasięgiem nawet na asfalcie. Tym bardziej gratuluję Ani Gosk, która z formą idzie jak burza i jako kolejna udowodniła, że góry oddają.
Niezależnie od trasy, panujących warunków pogodowych i mojego miejsca, wczoraj zaliczyłam jeden z tych biegów, których my biegacze nie lubimy – noga nie kręciła. Nie lubię tego uczucia, gdy zalewa mnie beton, a ja mam wrażenie, że biegnę całym ciałem tylko nie nogami. Oczywiście jest kilka czynników, które przyczyniły się do takiego stanu. Przede wszystkim zmęczenie dniem poprzednim i zbyt mocne tempo na początku, sprawiły, że musiałam naprawdę sporo zwolnić. Po kilku kilometrach moje nogi i oddech wróciły do siebie i byłam w stanie spokojnie w ten sposób dobiec do końca. Na ostatnim podbiegu zwolniłam jeszcze mocniej (chyba po Biegu Powstania niesmak pozostał), upewniłam się, czy nie goni mnie trzecia kobieta (pierwszy raz w życiu byłam taka czujna) i przyznam, że mając do mety dwa kilometry, uznałam, że całkiem komfortowo się czuję. Ostatnie półtora zrobiłam poniżej 4 min/km, przy trasie stali już bliscy, rodzina i znajomi, wyhaczyłam mojego wujka, siostrę, Dominikę i wbiegłam jak należy – z uśmiechem na ustach jako pierwsza z Krasnopola. Mój bieg ciężko ocenić mi jednoznacznie, z jednej strony na trudnej trasie i w upale utrzymałam średnie tempo 4:15, czyli docelowe do maratonu. Z czego cieszę się, bo jak już zwolniłam do tej granicy to szło naprawdę dobrze, miałam siłę na mocniejszy finisz i dokończenie treningu po biegu. Pod względem wytrzymałości jestem coraz mocniejsza. W ogóle nie czuję swoich startów. Podobnie jak po Biegu Powstania Warszawskiego, nie bolał mnie ani jeden mięsień, na drugi dzień zrobiłam długi drugi zakres na tej samej trasie (28 km 4:39) i szło mi naprawdę gładko, nawet pomimo panującej pogody. Druga strona medalu zaczyna u mnie wychodzić przy szybkości. Ostatnio idzie mi lepiej ilościowo niż jakościowo, ale zanim to zmienię, trochę odpocznę, bo to jest chyba główna przyczyna takiego stanu rzeczy.
Chciałabym wszystkim kibicującym podziękować, naprawdę miło jest czuć, że ktoś ciebie wspiera (a nie tylko wymaga!). Biorącym udział gratuluję, wierzę, że wiele osób przekonało się, że bieganie nie jest takie straszne. Tych, którzy nie wystartowali ze strachu zachęcam z całego serca i liczę, że przykładem naszego proboszcza wezmą udział za rok. Bieganie amatorskie to przede wszystkim masa zabawy, naprawdę nie ma czego się bać i nigdy nie warto słuchać tych co sami nie biegną. Bieg Wśród Krasnych Pól wygrał wśród mężczyzn Bartek, tym razem On ręczył za naszą formę. Jest chodzącym przykładem, że może wszystko! Nawet Wice Mistrza Polski na 10 km pokonać w biegu lokalnym. Na samym końcu chciałabym jeszcze podkreślić ogrom pracy i zaangażowanie, które włożyli w bieg organizatorzy Gabriela i Krzysiek, jak na warunki, czas i ilość wolontariuszy (jeżeli się nie mylę 5 osób), bieg rozegrał się bardzo sprawnie. Są świetni w tym co robią, Ich imprezy mają niepowtarzalny klimat. Kolejne miejsce, gdzie będziemy mogli Ich sprawdzić, to Maraton Wigry, który szczerze polecam!
Pozdrawiam!