trening

1/4 w Augustowie, czyli zamknięcie cyklu Garmin Iron Triathlon

Start w Augustowie wypadł mi dość niespodziewanie. Cykl Garmina wstępnie miałam kończyć w Piasecznie, ale zmęczona startami w Elblągu i Stężycy postanowiłam dłużej odsapnąć i w zależności od samopoczucia po Gdyni wystartować dopiero w Augustowie. Chciałam wykonać tam ostatni trening zakładkowy przed RPA. 

Po Gdyni opadł mi zapał i entuzjazm, które rozbudził start w Nowej Zelandii. Zrozumiałam, że droga którą chciałam przejść jest dłuższa niż się spodziewałam, a skrótów nie ma. Nie oznacza to w żadnym wypadku, że się poddałam. Po prostu pogodziłam się z formą, w której obecnie jestem i korzystam z niej ile mogę, nie denerwując się przy tym, że coś kolejny raz mi nie wyszło. Cieszę się z tego gdzie jestem i co robię, dając z siebie tyle, na ile akurat mnie stać.

Dzięki temu do Augustowa jechałam spokojna. Miałam do wykonania zadanie, a że akurat pogoda nie dopisywała to już inna para kaloszy. Wyobraźcie sobie, że na 5 startów w drodze do RPA, 3 razy startowałam w deszczową pogodę! Biorąc pod uwagę, że od maja dni bez palącego słońca można policzyć na palcach rąk, niezły wynik. Padający deszcz w Augustowie nie był mi jednak straszny, przyzwyczaiłam się przez ten sezon. Dodatkowo w RPA ma być dość chłodno, więc kolejne warte uwagi doświadczenie przede mną. Co innego rower, który był świeżo po serwisie i spa… cóż, nie wszystkie moje decyzje są logiczne.

Start w Augustowie pasował mi jeszcze pod dwoma względami: to moje okolice, a tego samego dnia startował także Maraton Wigry, w którym chciał wziąć udział Bartek.

Zapowiadało się na zawody bez supportu, oboje walczyliśmy o swoje cele tego dnia. 

Do Augustowa ruszyłam z samego rana. Lokalne zawody mają ten plus, że bez problemu można odebrać pakiet i wstawić rower do strefy w dniu zawodów, w przypadku większych imprez nie ma już tak łatwo. Dzięki temu nie musiałam specjalnie się spieszyć, mogłam wszystko załatwić jednego dnia.

To była moja 4 impreza z Garminem i musze przyznać, że bardzo mnie rozpieścili przejrzystością swojej strony, wysyłaniem na email racebooka, smsami z wynikami; naprawdę rzadko się zdarza wśród imprez tri i biegowych by były tak czytelne. Większość nie wiedzieć czemu ma problem z umieszczeniem daty w normalnym formacie!!! Co mi po odliczaniu, czy innych bajerach, jak nie mogę zobaczyć najważniejszej rzeczy, dnia i godziny?

Szybko wszystko przygotowałam w strefie, jeszcze trochę pogrzałam się w aucie i byłam gotowa. Lało praktycznie non stop, przestało na chwilę na start, po czym jak tylko wskoczyliśmy do wody znowu zaczęło. Ten sezon dał mi w kość jeżeli chodzi o pogodę, chyba już się nawet do tego przyzwyczaiłam i bez względu na panujące warunki chciałam zrobić swoje – przepłynąć się byle do przodu, mocno rower i wbiec na metę, tak by czas wystarczył na drugie miejsce w klasyfikacji Garmina i wracać do domu.

PŁYWANIE

Woda tego dnia nie była spokojna, a na nasze (moje szczególnie) nieszczęście płynęliśmy pod falę boczną, pod falę i znowu pod boczną. Zero z falą, co w moim przypadku oznacza miotanie się w wodzie bez sensu i problemy z nawigacją. Mam nadzieję, że w końcu ją poczuję (wodę) i poza siłą i barami, które wypracowałam, zaczną iść wyniki w open water.

Po tym sezonie nauczyłam się jeszcze jednej ważnej rzeczy – startuję tylko w imprezach z rolling startem; mam dość walki o przetrwanie ze starymi chłopami. W Augustowie przez pierwsze 100m, 3 razy musiałam poprawiać okularki. Start wspólny z plaży jest okropny, nie polecam. 

Etap pływania zajął mi 17:52. Spojrzałam na zegarek i pomyślałam, ja pier… co bym nie robiła i gdzie bym nie pływała utknęłam w tych wodach otwartych na poziomie 1:50-1:55/100m

W strefie przez dłuższą chwilę walczę z pianką, zmarźnięte dłonie nie chcą współpracować, zaczynam rozważać nawet pozostanie tu. W końcu się udaje. Chwytam rower i cisnę dalej. 

ROWER

Droga, którą prowadziły zawody jest dobrze mi znana z perspektywy auta, a w podobnym terenie trenuję u rodziców. Tu musiało być dobrze. W tym sezonie jeżeli mogę być z czegoś naprawdę zadowolona to z progresu na rowerze – fizycznego i mentalnego.

Dość wolny wyjeżdżam na trasę, co chwilę wolontariusze proszą by uważać na zakrętach, wiec uważam – na drugiej pętli już się tak nie czaję. W końcu długa prosta droga Augustów-Suwałki, lekko pod wiatr w jedną stronę i z wiatrem w drugą, mimo deszczu jedzie się bardzo przyjemnie. Pierwsze 10 km wychodzą mi 172 W. Pierwsze kilometry zawsze jadę zachowawczo, po późnym wyjściu z wody na trasie zawsze jest już tłoczno, trzeba naprawdę nieźle się nakombinować by nie siedzieć komuś na kole, więc wyprzedzam kogo mogę, a jak nie mogę – trzymam przepisową odległość. Widzę, że dziewczyna przede mną nie ma kompletnie problemu z jazdą w grupie. Całe pierwsze 10 km miałam ją na oku i nawet nie próbowała puścić panów, których się złapała. Niefajnie, ale to już zadanie sędziów, którzy muszą być bardziej konsekwentni bo drafting zaczyna być normą.

Po nawrocie dostałam niezłego kopa. Jestem niezwykle skuteczna w jeździe po pagórkowatym terenie i z wiatrem. Przez kolejne 10 km utrzymałam moc 178W. Za dużo zwolniłam kończąc pierwszą pętlę, ale deszcz padał coraz mocniej, śliska kostka brukowa, zakręty 90 stopni, trochę się bałam cisnąć. Dopiero gdy Kasia (Vamos Team) krzyknęła mi by nie poddawać się, zrozumiałam, że nie ma co się mazać tylko napierać. Kolejna dycha z mocą 169 W, trochę już męczyłam, ale po nawrocie odbudowałam się i podniosłam średnią trzymając przez 10 km 176 W. Ostatnie 5 km wyszły najmniej, ale trzeba doliczyć dojazd do strefy, hamowanie i te sprawy. Generalnie średnia moc wyszła 172W, znormalizowana 179W. To mój najlepszy wynik w tym roku. Moc powyżej 170 watów, to w moim przypadku ponad 3 waty/kg, a więc jeżeli chodzi o rower jest naprawdę nieźle. Dodam, że wszystko w deszczu, który pod koniec zmienił się w ulewę i na jednym żelu. Schodząc z roweru byłam naprawdę zadowolona z utrzymanej mocy. 

Czas roweru to 1:17:06, czyli ok. 35 km/h. 

Szybka zmiana. Dumnie wybiegam na trasę, a tu klops! Zapomniałam numeru startowego. Kilka sekund na grażyństwo musi być – bez tego triathlon byłby nudny.

BIEG

Ryzykować, czy się oszczędzać? Pierwszy kilometr zweryfikował. To nie jest mój dzień na szybkie bieganie. W ogóle tych dni ostatnio nie ma i to mnie chyba najbardziej ostudziło w ostatnich tygodniach. 4:25-30 to maks na jaki sobie mogę pozwolić, więc trzymam to tempo, z otwartą furtką na zwalnianie.

Niestety zaraz za mną wybiegła ze strefy zawodniczka, a jak jej uciekałam, dogoniłam kolejną, a później jeszcze kolejną! Nie chciałam się ścigać tego dnia, w ogóle jakoś wolę ścigać się ze sobą, z drugiej strony wiedziałam, że bez walki się nie poddam. Trzymałam więc tempo poniżej 4:30 z nadzieją, że żadna z dziewczyn za mną nie trzyma rezerwy. Biegliśmy w deszczu, z porywami wiatru, które dosłownie zatrzymywały, trasą łączącą trail z kostką brukową (zero mojego kochanego asfaltu).

Udało się jakoś to wszystko przetrwać, utrzymać pozycję i równym tempem od początku wbiec na metę. Widząc swój czas 2:25:04 , trochę się zdziwiłam, bo myślałam, że znowu będę miała w okolicach 2:28. Uzyskany czas pozwolił mi zająć drugie miejsce wśród kobiet i potwierdzić drugie miejsce w klasyfikacji Garmina.  To był dobry wyścig. Ciężki, ale bez przesady. Po zakładkach bywałam mocniej zmęczona. Cieszyłam się, że wyścig nie kosztował mnie wiele, uzyskałam dobry czas i zajęłam drugie miejsce. Szczególnie ten rower podbudował moje ego.

PODSUMOWANIE

Zawody w Augustowie miały być moim ostatnim mocniejszym akcentem przed RPA. Mocnym, ale kontrolowanym. I tak było. W wodzie płynęłam swoje, na rowerze chciałam zaryzykować, a na biegu utrzymać. Potwierdziły się też moje przypuszczenia co do formy i nie ma opcji bym cokolwiek do RPA zmieniła. Jestem tu gdzie jestem i z tego co zbudowałam muszę wyciągnąć tyle, ile mogę. 

Zawody w Augustowie odbywały się w bardzo trudnych warunkach, które mnie nie przerosły, a to kolejny plus tego sezonu.

Czas na ostatnie danie – start w RPA, który mam już za sobą, ale więcej przeczytacie w następnym wpisie!

Dziękuję Garmin Iron Triathlon, że mogłam uczestniczyć w cyklu. Imprezy Garmina są niewielkie, ale dobrze zorganizowane i w fajnych lokalizacjach, a klasyfikacja cyklu pozwala utrzymać motywację wielu amatorom do końca sezonu – także polecam gorąco i mam nadzieję, do zobaczenia za rok.

Share: