motywacjatrening

Tri debiutantka na starcie

Na mecie powiedziałam nigdy więcej. Rozmawiając z bliskimi analizowałam co zrobiłam źle, gdzie dałam maksa, a gdzie czułam luz. Zasypiając drugiej nocy byłam poważnie i autentycznie dumna z siebie. Popatrzyłam w sufit, łza spłynęła mi do oka i pomyślałam: zrobiłam to. Zostałam triathlonistką.

Debiuty są… trudne w wykonaniu i opisaniu. Od początku towarzyszy burza emocji, często trudnych do opisania, często niejednoznacznych. Pojawia się koktajl wybuchowy: strach, szczęście, duma, niedosyt, rozczarowanie, ból, euforia, wola walki, słabość, siła, waleczność, odpuszczenie, skrucha, ulga, wzruszenie, złość… oj mogłabym tak wymieniać bez końca.

Od kontuzji, która miała mnie wykluczyć z biegania do debiutu w triathlonie na dystansie 1/4 Ironman minęły niecałe dwa lata! W sobotę, 27.05.2017, zostałam triathlonistką. Zrobiłam całkiem przyzwoity wynik na trudnym i mocno obsadzonym tri w Sierakowie – 2:41:01. Czas zebrać myśli i napisać przyzwoitą relację. Zacznijmy od tej pierwszej.

Myśl o triathlonie…

Gdy zaczynałam biegać, rzuciłam śmiało myśl między znajomych, że przed 30tką zrobię pełnego Ironmana. Z tego co pamiętam, nie było wtedy takiej imprezy w Polsce. Upatrzyłam sobie Klagenfurt. Zachowując jednak względny rozsądek, postanowiłam nie porywać się na tri bez przyzwoitego wyniku w maratonie, minimum poniżej 3 godzin. To było jakieś 7 lat temu, pracowałam w firmie Pepsico i w przerwach lunchowych googlowałam sławnych triathlonsitów. Nie pamiętam nikogo z Polski, nie pamiętam szczegółów tej misji. Nie ja pierwsza i nie ostatnia rzuciłam wielkie słowa na wiatr. Marzenie, z którego łatwiej się wycofać niż zrealizować. A jednak… mimo przeszkód, drobnym opóźnieniom, życiowym zakrętom, idę dzielnie obraną drogą. Czy zrobię pełnego Irona? Na dzień dzisiejszy nie jestem tego taka pewna (to naprawdę kawał misji i roboty do wykonania), ale triathlonistką zostałam. Jeżeli woli walki o marzenia i poczucia szczęścia z tego co robię nie zabraknie- zrobię i Irona. Może nie przed 30tką, ale 40… Obecnie 40 wydaje się lepszym wiekiem na takie wyzwania, ale zobaczymy, nic na siłę i wszystko na spokojnie. Na swój debiut w tri czekałam kilka dobrych lat, to i na Irona poczekam.

Wróćmy do meritum.

W 2015 uporałam się z maratonem, wybiegałam 2:59. Zgodnie z założeniami powinnam zabierać się za triathlon. Niestety moje losy potoczyły się zgoła inaczej i sezon 2016 zaczęłam od poważnej kontuzji. Miałam dużo szczęścia, ale też samozaparcia i robiłam wszystko co w mojej mocy by wyjść z tego doświadczenia jako zdrowa, silna i dalej aktywna fizycznie osoba. Udało się i jestem tu gdzie jestem, ale cały czas z myślą wszystko stopniowo, bez ciśnienia na szybkie wyniki i starty ku chwale ludu.

Gdy byłam na etapie dużej niewiadomej co dalej z moim bieganiem, lekarz powiedział, że jak już coś muszę robić, mogę pływać, nie żabą – zaznaczył. „Żaba dla nikogo nie jest zdrowa. Kraulem możesz sobie i wpław Bałtyk przepłynąć.” Wtedy chyba nie wiedział co mówi, bo mi od razu przypomniały się marzenia o triathlonie, a skoro pływanie może dodatkowo wspomóc moją rehabilitację… co innego mogłam zrobić, jak nie zadzwonić do znajomego trenera, byłego pływaka, Michała Sieńko i poprosić o pomoc? Tak 15 miesięcy temu zaczęłam naukę pływania. Od zera, z jedną sprawną nogą. Pierwsze lekcje szły tragicznie, okręcałam się wokół własnej osi, bardzo długo nie mogłam wyrównać siły stron, nie potrafiłam przepłynąć 25 m bez przerwy, itd. itd., ale pływałam. Te 2,3, czasem 4 razy w tygodniu chodziłam na basen. Większość treningów wykonałam pod surowym okiem Michała. Nieskromnie myślę, że odwaliliśmy kawał dobrej roboty, a prawda jest taka, że dopiero niedawno zaczęłam w końcu czuć wodę i kontrolować swoje ciało w niej. A co najważniejsze – bardzo polubiłam pływanie.

Tak, tu już zacznę opowiadać o samych zawodach.

Jeżeli przebrnęliście przez ten przydługi wstęp, jesteście gotowi na pierwsze chwile mojego debiutu. O stresie już pisałam. Najpierw był przeogromny, później go nieco opanowałam, dzień przed startem poziom znowu ciut podskoczył, ale nie było tragedii. Początkowo planowałam zadebiutować z przytupem. Wiecie, ogień od samego początku! Miesiące przygotowań, świadomość swojego poziomu, walka z Krychą, długa zima, ostudziły mój entuzjazm i postanowiłam nie napinać się aż tak na wynik, stąd i stres był dużo mniejszy niż się spodziewałam.

Do Sierakowa wyruszyliśmy „team carem” drużyny SBR i Air Bike dzień przed startem. Ja, Bartek, Benji-menago, Banan, który startował na 1/2 oraz gromada rowerów. Dosłownie na styk zameldowaliśmy się, odebrałam swój pakiet i udałam się na obowiązkową odprawę. Nawet lubię być ze wszystkim na styk, zawsze to mniej czasu na stres. Na odprawie dowiedziałam się, że pływanie zaczynamy tak zwanym rolling start.  Co oznaczało, że nie wchodziliśmy do wody wszyscy razem, ale falami, po 4 osoby co 5 sekund. Ulżyło mi, bo to oznaczało bezpieczniejsze pływanie, mniejszy tłum, mniejszy stres. Później przyszedł czas na wstawienie roweru do strefy. Chwilę wcześniej zamontowaliśmy lemondkę i bidon na niej, dzięki czemu była nadzieja, że napiję się w trakcie jazdy.

Oczywiście mimo wszystko noc miałam dziwnie niespokojną. O pierwszej obudziłam się ze straszną wizją, że nie pamiętam, które przyciski w zegarku włączają tryb triathlonu, które zatrzymują dany etap, a które wznawiają odliczanie kolejnego. Do tego przypomniało mi się, że mam nienapompowane opony, a rower stoi już w strefie, do której nie mogę wejść z nikim z zewnątrz! Zeszłam do łazienki i przećwiczyłam na spokojnie włączanie zegarka. Wróciłam do łóżka, zasnęłam na jakieś 3 godziny… Nie najlepiej. Stres kontrolowany, ale jednak, myśli jak ja to wszystko ogarnę? Pływanie, rower, zmiany, przebieranie, picie na rowerze, bieganie po lesie, dobieg pod górkę… Zjadłam trzy kanapki z dżemem, wypiłam czarną kawę. Starałam się rozmawiać o wszystkim tylko nie moim starcie. Nałożyłam trisuit (pożyczony, ja nie mam jeszcze takiego profesjonalnego), spakowałam rzeczy do strefy zmian i ruszyliśmy w stronę strefy startowej.

Ostatnie chwile w strefie.

Weszłam. To ostatnie chwile na zostawienie rzeczy, które są niezbędne na zmianach: buty, na rower, buty do biegania, skarpetki, ręcznik, żele, bidony z izotonikiem i wodą, okulary przeciwsłoneczne, kask, numer startowy, licznik na rower. Przez chwilę biję się z myślami czy prosić kogoś o dopompowanie kół. Na szczęście z nieba spada mi Magda, która nabija oponki i ze spokojnym sercem opuszczam strefę.

Odliczanie

Zostało 20 minut do startu. Zakładam piankę. Wchodzę do wody się rozgrzać. Nie jest źle, woda fajna, las mały, kilka pociągnięć ręką i jestem hektar dalej – czuje moc! Generalnie nie dociera do mnie, co ja tutaj robię. Odhaczam kolejne czynności jak robot, niewiele mówię. Marzę by mieć etap w wodzie już za sobą.

Wchodzę do swojej strefy startowej. Głośna muzyka, strzał startera, adrenalina jak przy wejściu rock star na scenę. Boom! Cztery sekundy mijają szybko. Boom! Do wody wbiegają kolejne czwórki zawodników. Staję w boksie, rozglądam się na boki. Boom! Słyszę strzał, nie wiem co się dzieje, panie to moja kolej! Biegnę, wskakuję do wody, widzę pianę, widzę pięty poprzednich zawodników, łokcie kolejnych, próbuję płynąć, na prawo ludzie, na lewo ludzie, ktoś mnie dotyka, odsuwam się na bok, macham rękoma, ja pierdolę co ja tutaj robię z tymi wszystkimi ludźmi!?! Źle mnie było w bieganiu? Mija sto metrów. Przestaję płynąć, rozglądam się, gdzie jest łódka? Chcę na łódkę! Proszę zabierzcie mnie stąd!

Następny odcinek już jutro :*

Share: