motywacjapodróżetrening

Półmaraton w Disneyland Paris. Bieg

3:50 rano. Budzę się zmęczona. Formy jak nie było, tak nie ma. Z jednej strony to Disneyland, a z drugiej 21 km, czyli zapowiedź mojego najdłuższego od dwóch lat biegu! Nie przyjechałam tu po rekord, ale chciałabym ten bieg zapamiętać jako miłe doświadczenie. Czy się udało?

Bieg startował o 7:00 rano by wszyscy zdążyli dobiec do mety przed otwarciem parku. Pobudka, proste śniadanie o 4:30 i ruszamy na start. Z hotelu do Disneylandu mieliśmy jakieś 12 km. Wynajęliśmy samochód, ale bez problemu można też dojechać pociągiem. Paryż i okolice są świetnie skomunikowane. Tym razem Bartka przywiązanie do bycia dużo wcześniej przed godziną zero uratowało nas przed spóźnieniem. Na autostradzie był wypadek, co spowolniło nas o jakieś 30 minut. Docieramy o 6:00. Kręci się mnóstwo biegaczy. Hale, które dzień wcześniej były puste, wypełniają setki ludzi. Spora część biegnie w przebraniu lub przynajmniej uszach Myszki Mickey. Moje niestety nie leżały najlepiej, więc biegnę normalnie. Z perspektywy czasu oboje z Bartkiem żałujemy, że się nie przebraliśmy. Do toalety ustawiła się gigantyczna kolejka, alternatywy brak. Ustawiam się i ja. Toaleta, depozyt, do startu zostało 15 minut!

Biegniemy do stref startowych. Zapisaliśmy się późno, więc nasze życiówki nie zostały wzięte pod uwagę i przydzielono nas do strefy C. W biegu startowało jakieś 7 tysięcy osób, a my mieliśmy ruszyć na szarym końcu. Może rozczaruję kogoś naszą postawą, ale blogerzy nie święci i na cwaniaka przebiliśmy się do strefy A. Bieg do strefy, kilka wymachów. Wszystko na wariata. 5 minut do startu… stoję już w tłumie i co? Zapowiada się na bieg bez rozgrzewki.

Stoję w jakimś 10 tym rzędzie. Strefa startowa robi wrażenie. Jestem podekscytowana tym, co mnie czeka! Muzyka, światła (jest jeszcze ciemno), atmosfera, setki przebranych ludzi za postaci z kreskówek. Rusza start honorowy. 2 minuty później cała reszta.

Biegniemy! Kilka osób stanęło w pierwszym rzędzie tylko po to by zrobić zdjęcie z Paulą, był nawet chłopak, który postanowił zrobić selfie kilka sekund po wystrzale startera, co skończyło się niezłą glebą. Nieważne jaki bieg, pierwsze rzędy zawsze biegną szybko, więc warto ustawiać się tam, gdzie nasze miejsce, a nie skąd lepsze selfie.

Pierwszy kilometr ruszyłam dość spokojnie. Na zegarku widzę 4:07, a ja biegnę w grupie z Paulą Radcliffe? O rety, nie wiem, czy chcę żeby  usłyszała jak można sapać przy takim tempie. Drugi kilometr 3:50! To dla mnie zdecydowanie za szybko, więc zaczynam odpuszczać grupę i biec swoje. Biegacze rozciągają się, tłum z pierwszego kilometra zniknął i tym sposobem już od trzeciego kilometra biegłam właściwie sama. Gdyby nie obsługa na trasie, pomyślałabym, że źle biegnę. Pierwsze 7 kilometrów biega się po parku. Widoki i kibice super (choć niewielu z uwagi na porę), ale sam teren do biegania trudny. Mnóstwo zakrętów! Mnóstwo! Kręci się po rondach, zamkach, zakamarkach parku, nawroty o 180 stopni, ostre zakręty między wysokimi żywopłotami, raz pod górę, raz z, a ty nie wiesz co czeka za kolejnym rogiem. Przy jednym zamku nawet się zgubiłam i musiałam zawracać. Powiem Wam, że starałam się nie patrzeć na tempo, tylko biec tak by mieć siłę machać i uśmiechać się do kibicujących, ale też nie odpuszczać całkowicie by Bartek nie czekał długo. Muszę jednak przyznać, że od początku męczyłam się bardziej niż mogłam przypuszczać, a przede mną jeszcze było tyle kilometrów? To tylko półmaraton, a ja na myśl o nastu kilometrach zaczynam mieć kryzys. Czuję, że to zmęczenie ostatnimi dniami jednak daje o sobie znać.

W końcu wybiegamy z Disneylandu. Robi się mniej kręto, ale trasa biegu non stop prowadzi góra-dół. Biegniemy pustkowiem. Przede mną długa prosta i wschodzące słońce, w zasięgu wzroku może z pięciu biegaczy. Jest cicho i spokojnie, zaczynam łapać rytm. 8,9,10 kilometr. W końcu zaczynają szybciej mijać kilometry, noga się rozkręciła, zmęczenie jakby mniejsze… nie jest źle. Mam za sobą połowę. Na nawrotce widzę Bartka, biegnie na drugiej pozycji, uśmiecham się i mówię, że będzie musiał trochę poczekać. Szczerze wątpiłam w tamtym momencie, że uda mi się dobiec bez kryzysu na końcówce. Tempo skakało w zależności od zbiegów i podbiegów od 4:00 do 4:20.

Na 12 tym kilometrze mijamy cheerleaderki i dużą grupę kibiców. Łapię wiatr w żagle. Biegnę jeszcze szybciej aż do najdłuższego podbiegi jaki na nas czekał na trasie. Znowu odpuszczam, tak całkowicie. W głowie mam myśl, byle tylko się nie zatrzymać. O dziwo wdrapałam się w 4:30 więc do zatrzymania jeszcze trochę brakowało. To był 14 ty kilometr, od tej pory robiło się już tylko lżej.

Przez cały bieg nie zjadłam żadnego żelu. Miałam na wszelki wypadek jeden, ale stwierdziłam, że póki biegnę w drugim zakresie nie grozi mi odcięcie. Starałam się za to korzystać z każdego punktu odżywczego i przynajmniej wypijać dwa łyki wody lub izotonika.

Widzę znacznik 15 km. Od tej pory walczę o swój najdłuższy bieg od dwóch lat. Z jednej strony czuję się świetnie, bo cały czas biegnę w drugim zakresie, a z drugiej boję się, że jeszcze tyle kilometrów przede mną. Ostatnie tygodnie były dla mnie trudne. Drobne kłopoty ze zdrowiem sprawiły, że musiałam odpuścić trening i przestałam myśleć o jesiennych życiówkach, przestałam wierzyć, że w ogóle będę jeszcze w stanie mocno trenować. Dużo energii ze mnie uleciało w ostatnim czasie.

Biegnę równo i mocno. Jesteśmy znowu w parku, czyli kręcimy się między atrakcjami. Wydaje mi się, że to były najmocniej przebiegnięte kilometry od początku. Tempo między 4:00 a 4:10, 20ty kilometr w 3:58. Cały czas jestem podekscytowana, czuję, że w tym momencie to już musi się udać. Przed sobą widzę różowy zamek Disneya, to najlepszy widok z całego biegu. Został ostatni kilometr.

Robi się dziwne. Ostatni kilometr, a przy trasie pustki. Biegniemy jakimiś tajemnymi przejściami, gdzie remontują stare atrakcje. Tu koparka, tam trochę gruzu. W końcu wybiegamy na ostatnie 500 m, pojawiają się kibice, ostatnia prosta i.. znowu jest pusto, ani maskotek ani kibiców. Widzę metę. Wbiegam w towarzystwie 2-3 biegaczy. Mój czas to 1:28:25. Dostaję medal, od razu podchodzi do mnie Bartek, który dobiegł jako drugi open. Cieszę się, że się udało, dziwię się, że w tak dobrym czasie, to daje średnie tempo 4:12, a ja nie napracowałam się za mocno, a trasa naprawdę była wymagająca. Bartek wygląda dużo gorzej, a sam kazał biec z myślą o rezerwach na zwiedzanie parków. Choć wynik nie powala, jestem z siebie zadowolona, serio nie spodziewałam się, że dobiegnę w takim tempie.

Mój wynik, to jednak sprawa drugorzędna. Większość z Was pewnie zastanawia się, czy warto wybrać się na Półmaraton w Disneylandzie?

Przyznam szczerze, że w swoich wyobrażeniach trochę wyidealizowałam wydarzenie i po samym biegu spodziewałam się więcej. Myśląc Disneyland wyobrażam sobie przede wszystkim wielkie maskotki i masę kibiców. Myszkę Mickey i resztę spółki Disneya. Tak też widzę zdjęcia związane z Disneylandem. Na biegu spodziewałabym się podobnych atrakcji. I rzeczywiście pierwsze 7 km, co chwilę mijaliśmy bajowe ekipy, Donalda z Daisy, Piratów z Karaibów, Wróżki, Myszkę Mickey, Star Wars, i mnóstwo mnóstwo innych. Naprawdę było tego sporo. Jednak na samym starcie i na mecie było pusto. Do tego po wybiegnięciu z parku nie działo się nic. Było trochę jak w Wiązownie, tylko nie wiało. Na mecie z kolei, słyszeliśmy, że źle wyliczono czasy zwycięzców i pierwszego zawodnika spodziewano się dopiero po 90 minutach. Więc ani kibiców nie wpuszczono do strefy mety wcześniej ani maskotek. Trochę słabo jak na bieg na prawie 7 tysięcy osób i drugą już edycję. Myślałam, że zafiniszuję z Mickey, na mecie dostanę medal od Króla Lwa, czy Arielki, ale wszystko odbywało się standardowo. Nigdzie też nie widziałam postaci z Ratatuj, a na tym zależało mi najbardziej. Może trzeba było biec wolniej? Z drugiej strony wolniejsi biegacze musieli czekać w kolejce do zdjęcia z postaciami z kreskówek, albo nie widzieli nic poza plecami innych biegaczy. Do tego po parku biegło się wąskimi alejkami, więc sporo osób narzekało na korki. Szybciej, ale w samotności, czy w tłumie i w kolejkach?

Obsługa biegu, wolontariusze, kibice, uśmiechnięci i świetnie przygotowani, nie mam żadnych zastrzeżeń. Oznaczenia trasy też bez zarzutu. Atmosfera naprawdę przyjazna, jedynie zabrakło mi tego bajowego pierwiastka.

Duże wrażenie z pewnością robią medale Disneya, nie tylko na zdjęciach. W rzeczywistości są piękne, kolorowe, świetnie wykonane. Podobnie jest z koszulką. Bez obciachu można nosić na co dzień i w biegu.

Czy polecam udział w takim biegu?

W Europie to jedyne takie wydarzenie. W Stanach imprezy runDisney cieszą się takim powodzeniem, że na niektóre trzeba się kwalifikować, a i to nie gwarantuje udziału. W Paryżu odbyła się dopiero druga edycja i z zapisami nie było większego problemu, ale bardzo dużo ludzi narzeka na jakość imprezy (ocena na fb to 3,3 na 5). Jeżeli ktoś marzy o biegu Disneya, warto to przeżyć. Ja osobiście, tak jak pisałam, chyba za wiele oczekiwałam. Spodziewałam się prawdziwej bajki, a w rzeczywistości jest to zwykły bieg, na dość trudnej trasie, z małą ilością kibiców. Parki w tym czasie są zamknięte, wszystkie atrakcje wyłączone, a do tego jasno zaczyna się robić dopiero po kilkudziesięciu minutach biegu. Warto też brać pod uwagę, że raczej nie jest to bieg optymalny pod życiówkę, a samych zwycięzców nie nagradzają. Wydaje mi się, że najlepiej jest biec czysto rekreacyjnie w pierwszej części trasy i zatrzymywać się przy każdej możliwej atrakcji, nawet jeżeli przypłacimy staniem w kolejkach, bo później może już nie być na to szansy. Z perspektywy czasu, nie czekałabym na wielką fetę za metą, tylko korzystała jak najdłużej z tego co oferowało pierwsze 7 kilometrów. I biegła z telefonem lub gopro. Do tego zapisałabym się też na wcześniejsze biegi 5k i 10k. Tak bym zrobiła i tak radzę zrobić tym, co planują udział w run Disney.

Trzeba też założyć spory budżet. Sam pakiet to koszt 75 euro (udział w biegu + koszulka). Jeżeli po biegu chcemy wejść do parku, musimy kupić bilet, a to kolejne euro (w zależności od dni, wieku, 1 czy 2 parki, 49-79 euro). Biegacze mają zniżkę jedynie na parking przy odbiorze pakietów. Zamiast 20 zapłaciliśmy 10 euro za wjazd. Do tego noclegi i wyżywienie – Francja nie należy do najtańszych krajów, ale jest piękna i smaczna, a wrażenia i wspomnienia są bezcenne.

Mam nadzieję, że nikogo nie rozczarowałam, ale chciałam szczerze napisać o swoich wrażeniach, bez kolorowania rzeczywistości. Ja cieszę się, że pobiegłam i zobaczyłam Disneyland. Odhaczyłam jedno z większych marzeń, a przy okazji zweryfikowałam wyobrażenia dziecka z rzeczywistością dorosłych. Disneyland jest piękny i warty zobaczenia, ale życie to nie bajka i nawet w świecie Disneya znajdzie się miejsce na kilka minusów 😉

Share: