motywacja

Czego mnie nauczył mój pierwszy triathlonowy rok?

Właśnie minął rok od mojego debiutu w triathlonie. Było to 27 maja 2017 w Sierakowie na dystansie 1/4. Niby tylko rok, a od tamtej pory przeszłam długą drogę. Zdążyłam zadebiutować na dystansie 1/2 Ironman i zdobyć slota na Mistrzostwa Świata. I choć do mistrzyni mi daleko, do przygotowań podchodzę na poważnie, ale i z uśmiechem oraz roztrzepaniem na miarę Grażyny Triathlonu. Pierwszego września chcę dać z siebie wszystko, nie tylko zaliczyć fajną wycieczkę. Stąd chociażby zmienił się mój stosunek do treningu triathlonowego. W zeszłym roku rower i pływanie traktowałam jako uzupełnienie biegania, w tym nauczyłam się nowego podejścia. Co jeszcze dał mi ten rok?

  1. Postęp jest czasochłonny. Szczególnie na początku przygody z triathlonem, nic nie zastąpi sumiennie przetrenowanych godzin treningowych. Choćby nie wiem jak dobry był plan, który realizujesz, jeżeli brakuje w nim twojej konsekwencji na nic się zda. Sama jestem na tym etapie z rowerem. Robię postępy z treningu na treningu, ale jest to proces długi i wymaga wiele cierpliwości. Nie rower i nie magiczne jednostki treningowe w pierwszym rzędzie pomagają mi się rozwijać, a 3-4 treningi tygodniowo. Do tego nie można zapominać, że trenujemy triathlon i nawet jak którąś dyscyplinę mamy wiodącą, warto pracować nad wszystkimi, bo prędzej czy później przyjdzie nam zapłacić za naszą ignorancję. 
  2. Sprzęt niby nie najważniejszy, ale zakupy są naprawdę wciągające. Co miesiąc obiecuję sobie, że już nic nie dokupię do mojej triathlonowej szafy i co miesiąc, znowu coś wypada albo wpada w oko, a ja kończę miesięczny bilans na minusie. Jeżeli myślisz, że nadejdzie moment gdy już wszystko będziesz miał i nic nie potrzebował – jesteś w błędzie. Taki moment nie istnieje.
  3. Kim są stwory zwane triathlonistami? Wokół osób trenujących triathlon krąży wiele mitów i legend. Myślę, że nie ma tu jakiejś specjalnej zasady odróżniającej tri od biegaczy. Jak wszędzie, tak i w triathlonie spotkasz masę wspaniałych ludzi związanych z dyscypliną, jak i zwykłych bobków, których działania sprowadzają się do przedłużenia swojego ego. Wśród większości triathlonistów uderzająca jest radość z tego co robią. Niezależnie od wyniku, większość nas cieszy się na każdej mecie z osiągniętego rezultatu, bo dobrze wie ile wysiłku i czasu kosztowało go połączenie pływania z jazdą na rowerze i bieganiem, by finalnie znaleźć się za jej linią.
  4. Kompresją Polska stoi. Nie chcę skłamać, ale ani w Australii, ani w Nowej Zelandii nie widziałam ludzi w opaskach i skarpetach kompresyjnych. Z pewnością ktoś był, ale zdecydowanie nie na taką skalę jak u nas. Choć wydaje mi się, że i w Polsce mija ta moda. Mimo wszystko, jeżeli gdzieś opaski zostały i mają się dobrze, to właśnie w środowisku triathlonistów. Ludzie w nich śpią, chodzą, pływają, kompresują sobie wszystko co mogą. Czy w czymś to pomaga? Jeżeli kogoś łapią skurcze z braków treningowych, opaskami nic nie wskóra, ale jeżeli po prostu czuje się lepiej psychicznie, niech nosi te swoje opaski. Z drugiej strony jest to zastanawiające, że nikt z tri czołówki ich nie stosuje?
  5. Każdy kolejny start, to mniejszy stres zmianami i tym, że coś się nie uda przez gapiostwo. Przed swoim debiutem najbardziej bałam się, nie że nie dam rady, nie zmieszczę się w limicie, czy będę ostatnia, ale tego, że czegoś ważnego nie ogarnę i to mnie wykluczy z zawodów. Czy okularki nie zaparują? Czy szybko zdejmę piankę? Nie zapomnę numerka? Przestawię zegarek? Kask zapnę przed ściągnięciem roweru? Zahamuję przed linią? Odnajdę swoje stanowisko? Nie pomylę bram wyjściowych? Każdy kolejny start, to kolejne doświadczenie i większy spokój. Januszowe pomyłki mogą przydarzyć się każdego, ale im mniej stresu nas kosztują myśli o nich, tym lepiej wyjdziemy na finiszu.
  6. Do czynników, na które nie masz wpływu podchodź spokojnie. Wiatr, deszcz, złapana guma, odwołane pływanie, forma rywala, jako człowiek choćby i z żelaza nie masz na to wszystko wpływu, więc nie ma co się stresować i denerwować. Jeżeli mocno wieje, faktycznie możesz nie zrobić planowanego wyniku, ale pamiętaj, że wszyscy tego dnia zmagają się z takimi samymi warunkami, więc nie poddawaj się tylko walcz na tyle, ile jesteś przygotowany.
  7. Im większa zabawa, tym lepszy wynik. Pierwszy start średnio wspominam, byłam zestresowana, poważna i przestraszona. Przed każdym kolejnym startem nakręcam się pozytywnie jak tylko mogę. Jestem skupiona i zawzięta by dać z siebie wszystko, ale z drugiej strony każdy etap traktuję jak zdobycie bazy w grze szkolnej, który przede wszystkim ma sprawiać frajdę, aż do ostatniego – linii mety – zdobytej szarfy.

Na tych siedmiu lekcjach zakończę. Chciałam zrobić 10, ale przecież muszę czegoś się nauczyć w kolejnym roku!

Share: